[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za każdym razem, gdy przebiegałobok mnie ciąłem go mieczem w nogę lub plecy.Wkrótce krwawił obficie z pięciu czy sześciu małych rań idraśnięć, jakie mu zadałem, lecz nie mogłem podejść dostatecznie blisko, aby ranić go poważniej.Potem zmieniłtaktykę i starał się osiągnąć umiejętnościami to, czego nie mógł uzyskać brutalną siłą, walcząc ostrożnie i znadzwyczajną zręcznością.Musze przyznać, że był znakomitym szermierzem i gdyby nie mniejsza grawitacja,dzięki której byłem bardziej od niego wytrzymały i zręczny, miałbym ogromne kłopoty w dotrzymaniu mu pola.Przez pewien czas krążyliśmy wokół siebie, nie czyniąc sobie wzajemnie poważniejszej krzywdy.Długie,proste i cienkie ostrza naszych mieczy błyszczały w słońcu i przy każdym starciu zakłócały brzękiem panującąwokół cisze.W końcu Zad, najwyrazniej zdając sobie sprawę, że meczy się szybciej niż ja, postanowiłprzypuścić decydujący atak i zwycięsko zakończyć walką.W tym momencie, w którym ruszył, uderzył mnie woczy oślepiający blask światła.Przez chwile nic nie widziałem, starając się tylko na wpół po omacku uniknąćostrza, które zdawało się wisieć tuż nade mną.Udało mi się to tylko częściowo, gdyż nagle poczułem ostry bólw lewym ramieniu.Gdy jednak odzyskałem na nowo wzrok i podniosłem oczy, by ustalić położenie mojegoprzeciwnika, ujrzałem scenę, która wynagrodziła mi ranę, odniesioną wskutek chwilowej ślepoty.Na jednym zwozów stały Dejah Thoris, Sola i Sarkoja, przyglądające się walce ponad głowami innych.W momencie, wktórym spojrzałem, Dejah Thoris rzuciła się na Sarkoję jak tygrysica i wytrąciła jej z dłoni jakiś przedmiot  coś,co spadając błysnęło w słońcu.Zrozumiałem, w jaki sposób zostałem tak nagle oślepiony w chwili, która mogłazadecydować o całej walce, w jaki sposób Sarkoja chciała mnie zabić, nie zadając morderczego ciosuwłasnoręcznie.Dalszy ciąg rozgrywającej się na wozie sceny niemal kosztował mnie życie, gdyż na moment zupełniezapomniałem o przeciwniku.Chwile po tym, jak Dejah Thoris wytrąciła jej z dłoni lusterko Sarkoja z twarząwykrzywioną nienawiścią, wyciągnęła sztylet i zamierzyła się nim na czerwoną dziewczynę.Wówczas Solą, nasza droga, wierna Solą, rzuciła się miedzy nie i zauważyłem, że wielki nóż spada na jejpierś.Nic więcej nie widziałem, gdyż musiałem zająć się Zadem, który znów na mnie natarł.Wciąż jednakmyślałem o tym, co zaszło na wozie.Nacieraliśmy na siebie z furią raz za razem, aż nagle Marsjanin zadał pchniecie, którego nie mogłem aniodparować, ani uniknąć.Czując ostrze tuż przy mojej piersi rzuciłem się ku niemu z wystawionym naprzódmieczem, zdecydowany umrzeć, ale nie sam.Poczułem wdzierającą się we mnie stal, wszystko wokół mniepociemniało, świat zawirował i opadłem bezwładnie na kolana.Sola opowiada mi o swym życiuGdy odzyskałem przytomność, a byłem bez zmysłów, jak się potem dowiedziałem, tylko przez chwile,wstałem szybko na nogi, szukając mego miecza.Dojrzałem go  tkwił pogrążony aż po rękojeść w zielonejpiersi Zada.Marsjanin leżał na kobiercu z mchu, martwy jak kamień, Poczułem ból i zauważyłem, że z piersisterczy mi jego miecz.Na szczęście rzucając się ku niemu, odwróciłem się nieco i ostrze poszło bokiem,przebijając tylko skórę i mięśnie na żebrach.Rana była bardzo bolesna, ale niegrozna.Wyciągnąłem miecz z rany, potem wziąłem mój własny i, odwróciwszy się do trupa plecami, poszedłemchory, zbolały i pełen odrazy w stronę wozów, na których jechała moja świta i dobytek.Odprowadzał mniepełen uznania szmer, lecz nic mnie to nie obchodziło.Osłabiony i ociekający krwią dotarłem do moich kobiet, które, przywykłe do takich wypadków, opatrzyłymnie, przykładając do rany jakieś cudowne maści i lekarstwa, leczące niemal wszystkie rodzaje uszkodzeń ciała,poza najcięższymi.Daj marsjańskiej kobiecie szansę, a śmierć musi się wycofać.Zajęły się mną tak skutecznie,że wkrótce nie odczuwałem żadnych innych skutków zadanego mi pchnięcia poza osłabieniem z upływu krwi iniewielkim bólem wokół rany [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki