[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Był przybłędą, którego musiała przyjąć do szkoły.Ipo co? Czy nie skończyło się to tak, jak przewidywała?Znał to spojrzenie.Tułał się już tak długo, bywał w tylu nowych szkołach, żerozpoznawał je bezbłędnie.Zatrzasnął szafkę i ruszyli do gabinetu, mijając biurko sekretarki.Pomarańczo-we drzwi zamknęły się za nimi.Na krześle siedziała jego matka i patrzyła na niego wściekłym wzrokiem.Minęła długa chwila, nim zauważył, że w gabinecie jest ktoś jeszcze.Jego starykumpel, komendant Burton.Burton trzymał w dłoniach kapelusz.Graham nie wiedział, jak nazywa się takityp kapelusza.Trochę jak kowbojski, ale nie taki wielki jak stetson.Jakkolwiek sięnazywał, Burton ściskał go swoimi starymi dłońmi.Facet wyglądał żałośnie i przezchwilę Grahamowi było go żal.Komendant podszedł do niego i położył mu rękę na ramieniu.Czas zaczął pły-nąć jakoś inaczej i pokój nagle się skurczył.Graham wiedział, co Burton mu po-wie, i miał ochotę zwiać.Wargi Burtona zaczęły się poruszać, ale Graham nie sły-szał niczego przez krzyk rozbrzmiewający we własnej głowie.Nie!Nie miało znaczenia, co mówi komendant.Na pewno mówił, że mu przykro i żeGraham musi wrócić do matki.Wreszcie poczuł, jak panika i lęk gdzieś odpływają.Nagle ogarnęło go ciepłe,puste odrętwienie i poczucie bezpieczeństwa.Nic nie mogło go dotknąć.Nic nie mogło zranić, kiedy tak się czuł.Był to ten sam stan totalnego spokoju, który Graham przywołał, przyciskając do skroni pisto-let Evana i pociągając za spust.- Nic nie szkodzi, panie komendancie - usłyszał własne słowa.Widocznie sięuśmiechnął, bo Burton odpowiedział uśmiechem.AleGraham widział, że staruszek wstydzi się, że go zawiódł.Potem on i matka wyszli z gabinetu.Możliwe, że coś powiedziała; nie był pe-wien.W tej chwili całkowicie zatrzasnął się już we własnej skorupie.Rozległ się dzwonek, ale głuchy dzwięk jakby dobiegał z innego wymiaru.Tłum wylał się na korytarze jak lawa po wybuchu wulkanu.Grahamowi wydałosię, że ktoś krzyknął jego imię, więc odwrócił się powoli i ujrzał dziewczynę ojasnych włosach, machającą do niego gorączkowo.Nie odpowiedział jej.Wyszedłza matką z budynku.W samochodzie spojrzał na tylne siedzenie i zobaczył swój wielki, płóciennyplecak.Zdążyła już zabrać jego rzeczy od Strouda.Ze znajomym poczuciem bezsiły otworzył skrzypiące przednie drzwiczki iusiadł w fotelu pasażera.Matka uruchomiła silnik, wrzuciła bieg i odjechali.Szukać nowej, cudownej przygody.Mówiła.Słowa padały szybko, gniewnie.Graham potrzebował chwili, by zo-rientować się, że obiektem jej pomstowania jest Evan Stroud.- Zamordował dziewczynę - wyrzuciła.- Tę, którą znalezli w parku.Chcesz zo-stać z kimś takim? Z mordercą?Morderca czy kobieta siedząca obok.Hm.Taki wybór mógłby się wydawaćtrudny komukolwiek innemu, ale dla Grahama odpowiedz była prosta: wolał mor-dercę.Przelecieli przez miasto.Samochód stał się przedłużeniem wściekłości Lydii: tezbyt szybko brane zakręty, zbyt gwałtowne hamowania.To buksowanie oponami,gdy ruszali.Graham dziwił się, że nie zatrzymała ich drogówka.Ale może dostali ostrzeże-nie.Może mieli powiedziane, żeby wypuścić ją z miasta.I niech jedzie w diabły.Pomyślał o swoich przyjaciołach w Arizonie.- Dokąd jedziemy?- Zamknij się! - Spróbowała go trzasnąć, ale się uchylił.- Nie odzywaj się domnie.Nigdy, przenigdy się do mnie nie odzywaj!Graham nie miał zbyt wielu dawnych wspomnień o swojej mamie.Była po pro-stu kobietą, która przychodziła i odchodziła, czasami wstawiona, czasami wściekła. Sporadycznie, kiedy była pijana, przytulała go i mówiła, jak bardzo go kocha.Równomierny strumień mężczyzn płynął przez ich życie; przemykali jak cienie.Graham w końcu wykombinował, że ci obcy mężczyzni ją uszczęśliwiali.Kiedy jest się małym, wie się dokładnie, co się do kogoś czuje.Może powódtego uczucia nie jest jasny, ale samo uczucie nie budzi wątpliwości.Człowiek ko-cha.Nie ufa.Czasem kogoś nie lubi.Ale nigdy nie zastanawia się, czy lubi, czynie.Może dzieci mają bardziej wyostrzony instynkt.Może to jakaś prymitywnatechnika przetrwania.Jego życie właściwie nie wydawało się takie złe, dopóki nie umarła babcia.Chodził wtedy do trzeciej klasy.Babcia praktycznie go wychowała; Lydia snuła siętylko gdzieś na horyzoncie.Umarła na coś, co nazywano  fryzjerskim udarem".Miało to coś wspólnego z arteriami szyjnymi i odchylaniem głowy do tyłu przymyciu włosów.To były jej urodziny, więc postanowiła zafundować sobie prezent [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki