[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Steward oddalił się przejściem.Tracey przechyliła głowę na oparcie i przezperspeksową szybę spoglądała na niebo.Zmierzała w stronę słonecznej Grecji z prędkościąsiedmiuset pięćdziesięciu kilometrów na godzinę.Założę się, że jeszcze nie raz przyjdzie mi usłyszeć o Brianie Biggsie, pomyślała zgoryczą.Dlaczego przeszłość nie może pozostać pogrzebana? I dlaczego widok jegonazwiska i fotografii nadal tak bardzo boli?Przynajmniej teraz nie zobaczę jego nazwiska w druku przez dłuższy czas, stwierdziłaz ulgą.A jeśli dopisze mi szczęście, to może już nigdy.Ale coś jej podpowiadało, że to jak z fałszywą monetą.Prędzej czy pózniej znowugdzieś się objawi.Jeszcze o nim usłyszy.Pomyślała o blond piękności, z którą Brian był zaręczony przez cały ten czas, kiedyona sama także nosiła jego pierścionek zaręczynowy.Cóż, panno Kaufmann, czego mogę pani życzyć? Pasujecie do siebie, więc krzyżyk nadrogę.usoladnacs ROZDZIAA PITNASTYSantoryn, GrecjaNawet najbardziej wytrawni turyści są zgodni co do jednego: podróż statkiem naSantoryn dostarcza naprawdę niezapomnianych przeżyć.Wyspa, na której na szczęście niema sztucznych, zrekonstruowanych starożytnych zabytków, wydaje się jakby stworzonawłaśnie dla poszukiwaczy przygód.Już sam moment wpływania do kaldery wywołuje niesamowite wrażenie, gdyż tenogromny, zalany wodą krater jest właściwie niemal ze wszystkich stron otoczony lądem.Odwschodu osłania go półkoliste wypiętrzenie głównej wyspy - właściwego Santorynu, odpółnocy ochronnym uściskiem obejmuje wydłużone ramię półwyspu z wioską Oią leżącąniemal na jego końcu, od południa otacza go drugi półwysep, na którym znajdują się antyczneruiny Akrotiri.Od zachodu wreszcie dostępu strzegą trzy mniejsze wysepki, każda innychrozmiarów, tworzące rodzaj półkola.Natura sama zdaje się chronić ów port z trzema prowadzącymi do niego wejściami.Jednocześnie wszystkie cztery wyspy osłaniają piątą - ulokowaną pośrodku i stanowiącąwierzchołek niemal całkowicie zanurzonego pod wodą, nadal czynnego wulkanu.Ciemne, wypiętrzone wysoko w górę klify właściwego Santorynu rozjaśniająoślepiająco białe wioski, rozlane po zboczu niczym lukrowa polewa, sięgająca niemal dokrawędzi kaldery.Ponaddziewięćdziesięciometrowa głębia poniżej ma zdumiewającointensywny odcień morskiego błękitu.W takim otoczeniu nawet największy statekwycieczkowy wydaje się małym i nic nieznaczącym, lichym wytworem ludzkiej ręki.Każdego roku przypływają na Santoryn miliony odwiedzających.Ten ruchturystyczny jest limitowany niejako w sposób naturalny: wody kaldery są tak głębokie, żeżaden statek nie da rady w niej zakotwiczyć, a dogodnego portu nie zbudowano.Tak więc,jeśli warunki są sprzyjające, szalupy dowożą do brzegu jednodniowych wycieczkowiczów,przybyłych statkami, które, by utrzymać się na miejscu, muszą cały czas manewrować zwłączonymi silnikami.Santoryn stanowi potwierdzenie głównego prawa natury, że najpiękniejsze miejsca naświecie są jednocześnie najtrudniej dostępne.Kiedy turbośmigłowiec zniżył się i leciał tuż nad ciemną wodą, nic jeszcze niezapowiadało widoków, które miały objawić się pózniej.Tracey przycisnęła czoło do drgającejszyby i spoglądała niemal pionowo w dół.Przed oczami miała ponury, księżycowy krajobraz,usoladnacs ledwo tylko muśnięty gdzieniegdzie plamami oliwkowej zieleni i gęsto poznaczony białymiwillami w różnych stadiach budowy, wznoszonymi w każdym niemal miejscu.Oprócz nich wniegościnnym krajobrazie dostrzec można było niezliczoną ilość niewielkich, bielonychwapnem kapliczek.Wiele z nich wieńczyły błękitne kopułki.Także ostrzeżenie stewarda, który ogłosił, najpierw po grecku, a potem w niemalkompletnie niezrozumiałej angielszczyznie, że fotografowanie lotniska jest surowozabronione, nie zapowiadało uczty dla oka.Nie stanowiło też specjalnie miłego powitania.A tyle się nasłuchała o greckiej gościnności.To tyle, jeśli chodzi o Zorbę, skwitowała sucho Tracey.Kiedy podwozie dotknęło ziemi i samolot potoczył się w stronę maleńkiego terminalu,wiedziała już, dlaczego robienie zdjęć jest zakazane.Zamaskowane, otwarte z obu końców,przypominające wielkie kopce hangary skrywały w swych wnętrzach lśniące myśliwce.Między nimi stały potężne działa przeciwlotnicze.Najwyrazniej lotnisko pełniło takżefunkcję greckiej bazy wojskowej.Tracey nie wiedziała, czy się śmiać czy płakać.Wszystkie te środki ostrożnościwydały się kuriozalne jej logicznemu, dziennikarskiemu umysłowi.Skoro rząd grecki chciałzachować w tajemnicy istnienie na wyspie bazy wojskowej, dlaczego uczynił ją tak doskonalewidoczną dla każdego cywila lądującego na lotnisku?Dochodziła dwunasta - najgorętsza pora dnia - i wyjście z klimatyzowanego samolotuprosto na południowy skwar po prostu zwalało z nóg.Zwiatło też było niesamowite.Traceyszybko sięgnęła po okulary przeciwsłoneczne.Rozprażone słońce przy bezchmurnym niebieświeciło przerazliwie jasno, kontrastując z ciemnymi skałami, z jakich zbudowana byławyspa.Autobus przewiózł Tracey i pozostałych pasażerów do oddalonego kilkaset metrów odmiejsca lądowania terminalu.Z prawdziwą ulgą znalazła się znów w klimatyzowanympomieszczeniu, z dala od bezlitosnego blasku, jakiego spodziewałaby się raczej na jakiejśnajbliżej położonej słońca skale, ale przecież nie na ziemi.Zdjęła ciemne okulary i rozejrzała się wokół [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki