[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Każda pę-cina udekorowana była frywolną białą spódniczką, a całość stała na kopytachwielkości patelni.- Zliczny, prawda? - powiedziała pani Basia z macierzyńską dumą.- Bardzo ładna krówka - przytaknął Jan. Bardzo ładna krówka!" - dokładnie to samo powie Josh, kiedy zobaczy tostworzenie, i dokładnie tym był Maciuś: bardzo ładną krówką z lokami.Prze-łknęłam ślinę.- Co to właściwie jest? - zapytałam ochrypłym głosem.- Tinker-pony, koń irlandzkich Cyganów.- W głosie pani Basi słychać było re-spekt.- Cyganie zawsze się specjalizowali w hodowli oryginalnych maści.Poza tym te konie prowadziły życie obozowe, więc jak żadna inna rasa są związane zludzmi, chodzą za człowiekiem jak pies.Maciuś to koń kumpel, przyjaciel na ca-łe życie, a do tego jaki piękny! Popatrzcie tylko na to bogactwo grzywy i ogona,marzenie, nie koń.Prawdziwa rzadkość, coś zupełnie szczególnego.Co racja, to racja, pomyślałam ponuro i wyobraziłam sobie Maciusia z całymtym czarno-białym upierzeniem i fruwającymi wokół pęcin spódniczkami, jakdzielnie przebiera swoimi patelniami obok szlachetnych arabów Josha.Wzdry-gnęłam się.- Nie to? - zapytała Kasia.Pokręciłam głową.Nie, nieto.- Kiedy to bardzo ładna krówka - powtórzył z naciskiem Jan, przyglądając się,jak loki Maciusia falują zalotnie przy każdym ruchu.- Mnie się Maczusz podoba.- Szkoda, miałabyś z niego na pewno pociechę.- Kasia zeskoczyła z ogrodze-nia.- W takim razie szukamy dalej.Dla mnie to tylko frajda, wyrwać się z Wil-kowic i zobaczyć kawałek świata.Po tygodniu zaczęłam tracić nadzieję.Objechałyśmy wszystkie stadniny w promieniu trzystu kilometrów, odwiedzi-łyśmy wszystkich handlarzy i każdy chłopski targ, ale żaden koń nie przyśpieszyłbicia mojego serca.Jan i Krzyś już po dwóch dniach zrezygnowali z towarzysze-nia nam w poszukiwaniach, śmiertelnie znudzeni skomplikowanymi rytuałamipowitalnymi: gdziekolwiek się pojawialiśmy, trzeba było wypić morze kawy iopowiedzieć pół życia, zanim nam pokazano jakiegokolwiek konia.Zaczynałamtęsknić za rzeczową prostotą niemieckich obyczajów handlowych, ale Kasia roz-kwitała, ile razy mogła pokazać Michasia i usłyszeć okrzyki zachwytu.Zostawiłyśmy więc chłopców w Aosinku i podróżowałyśmy dalej tylko z Mi-chasiem.Był wyjątkowo nieskomplikowanym towarzyszem podróży, zasypiałzaraz po przekręceniu kluczyka w stacyjce.Po wsiach z dala od głównych szos mało co się zmieniło od czasów mojegodzieciństwa.Wzdłuż zle wybrukowanych dróg nadal rosły pokręcone wierzby, zaopłotkami stały drewniane chałupy, w rowach szczypały trawę gęsi, na łąkachpasły się krowy, przy budach szarpały się na łańcuchach psy, od czasu do czasujakaś kura rzucała się z desperackim wrzaskiem pod koła.Zwiat kolorowych pa-rasoli z reklamą Marlboro zostawiłyśmy daleko za sobą.Byłyśmy znowu sobie bardzo bliskie.Jak dwa podlotki na wagarach chichota-łyśmy głupio, właziłyśmy na przydrożne drzewa zrywać jabłka, brodziłyśmy bo-100 so w rzeczce, siadałyśmy na trawie zjeść kanapki i zgodnie kucałyśmy w rowiena siusiu.Cieszyłam się każdą chwilą spędzaną w towarzystwie Kasi i uświado-miłam sobie, jak bardzo było mi jej przez te wszystkie lata brak, jak bardzo mibyło brak przyjazni kogoś takiego jak ona.Szóstego dnia podróży przykucnęłyśmy właśnie w rowie, kiedy nagle zapar-kowany na górce samochód zaczął powoli zsuwać się do tyłu.- Michaś! - wrzasnęła Kasia nieludzkim głosem i z nogami spętanymi w kost-kach spuszczonymi spodniami rzuciła się ratować swoje dziecko.Przez sekundęzamarłam ze zgrozy, po czym jednym ruchem uwolniłam się od spodni i majtek irysimi susami pognałam za nią.Dopadłyśmy samochodu jednocześnie.Dzięki ci, Panie, że to nie mercedes, przeleciało mi przez myśl, kiedy ciężkodysząc, purpurowe jak piwonie, napierałyśmy ostatkiem sił na samochód.Prze-stał się zsuwać, ale był za ciężki na to, żeby jedna z nas mogła go utrzymać, adruga wskoczyć do środka i zaciągnąć hamulec.- Pchaj, pchaj - wycharczałam.- Musimy znalezć jakiś kamień albo pieniek,cholera wie co, cokolwiek, co by można było podłożyć pod koło.Rozglądałyśmy się w popłochu po poboczu, na którym jak na złość nic odpo-wiedniego nie leżało i w żółwim tempie, centymetr po centymetrze, posuwały-śmy się pod górę.Pot zalewał nam oczy, ręce mdlały, nogi się uginały; parłyśmyrozpaczliwie, czując z przerażeniem, jak siły nas opuszczają i ogarnia panika.- Jezu - jęknęła nagle Kasia - nigdy nie damy rady wtaszczyć tego pudła nagórkę.Matko Boska, zlituj się nad nami, za co mnie tak karzesz, przecież ja o tejPołakowej to nie na serio, przecież nie zarąbałabym tej wiedzmy tak naprawdę,przysięgam na wszystko co najświętsze, przysięgam!- Damy radę, damy, tylko przestań gadać bzdury i pchaj - warknęłam groznie.Za nami pojawiła się furmanka z drzemiącym na kozle chłopkiem.Koń człapałmozolnie pod górkę, ciężko stawiając kopyta, z pyska zwisała mu cieniutka nitkaśliny.Na widok zbliżającego się ratunku wrzasnęłyśmy zgodnie:- Hej! Halo! Panie! Niech nam pan pomoże!Chłopek zachwiał się na kozle, otrząsnął się, wytrzeszczył oczy, rozdziawiłbezzębne usta i złapał mocniej bat, ale zamiast smagnąć nim konia i pośpieszyćnam z pomocą, ryknął wielkim głosem: - Wszetecznice, baby bezwstydne! Boga się nie boją, z gołymi dupami w białydzień latają! We łbach się poprzewracało, gołe zady na człowieka wypinają! Ba-tem by wam po tych zadach przyłożyć, paskudnice bezbożne, tfu!Zaciął konia i nie słuchając naszych rozpaczliwych zawodzeń, wyprzedził naskłusikiem, splunął przez ramię i zginął za górką.- Stary pierdoła! - krzyknęłyśmy za nim zgodnym chórem.- Położę się pod koła - oświadczyła Kasia z desperacją.- Nie ma innego wyj-ścia.Nie pozwolę, żeby mojemu dziecku krzywda się stała.- I już zaczęła osu-wać się na kolana.- Ani się waż! - wrzasnęłam.W tym momencie wyminął nas czerwony polonez, po czym gwałtownie zaha-mował z piskiem opon i powoli cofnął.Z okna wychyliła się męska głowa.- A cóż to, piękne panie pupki wietrzą? Powachlować może?- Nie bądz pan idiotą, tylko wysiadaj pan i pomóż - zawarczałam wściekle.-Ale już, w samochodzie jest dziecko, a my tu za chwilę ducha wyzioniemy, więcpospiesz się pan!Właściciel poloneza wyskoczył i podparł z galanterią ramieniem bagażnik,wbijając bezceremonialnie wzrok w zgrabny tyłeczek Kasi.Jednym susem znala-złam się w samochodzie i drżącą ręką zaciągnęłam hamulec.Spojrzałam niespo-kojnie na tylne siedzenie: Michaś spał słodko, posapując lekko [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki