[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Margit prześlizgnęła się ku Istvanowi, łagodnie wsparła naramieniu, dotknięcie przenikało przez cienki materiał, potęgowało ból. To było piękne  szepnęła, łaskocząc mu szyję włosami.Ona nic nie pojmuje? Ogląda ołtarz imodlący się tłum jak widowisko pełne kolorów i światła.I ja jej nic nie będę próbował tłumaczyć,musiałbym mówić przeciw sobie.On istnieje, z tym gotowi jesteśmy się nawet pogodzić, jednakpowinien nam służyć jak laska, żeby się można było wesprzeć, i potem, chcąc mieć obie ręce wolnena chwytanie świata, odstawić do kąta.Odwiedzany w kościele jak w muzeum.Podziwiamy rzezby,witraże, poczęte z zachwytu kornego uwielbienia.Wybuchły wspomnieniem obrazy wycieczekoprowadzanych po świątyniach, z zadartą głową wpatrzonych we fresk na sklepieniu, puszczających mimo uszu wyślizgane recytacje przewodnika, który zachwala taneczne gestybarokowych świętych albo okrutne sprężenie ciemnej postaci w chwili konania.Przygarnął Margit,jakby się lękał, że ją odepchnie.Zwróciła się z ufnością, dobrą, czułą. Państwo tu na długo?  odezwał się misjonarz po angielsku.Zwiatło padając z otwartych wrótmazało się żółcią na skraju jego wystrzępionej sutanny i bosych nogach w zdeptanych sandałach. Ze dwa tygodnie& Chętnie przyjdziemy księdza odwiedzić  wyciągnęła rękę. Tu jest taki spokój.Istvanowi też będzie miło porozmawiać w ojczystym języku. Czy pan przyjdzie?  zwrócił się zakonnik wprost do Istvana, zaniepokojony jego milczeniem. Nie  powiedział półgłosem i nie zważając na Margit odwrócił się,brnąc w głębokim mrokumiędzy palmami, gdzie wśród szeptów i lekkiego brzęku bransolet znikały wydłużone postaciekeralskich rybaczek; powoli rozpływały się ciepłe światła kołysanych latarek. Co się z tobą stało?  w głosie dziewczyny brzmiał niepokój. Po co mnie tu ciągnęłaś?  wybuchnął niesprawiedliwym gniewem. Ja przeczuwałem. Myślałam, że ci sprawię przyjemność.Co on powiedział? Czego od ciebie chciał? Ach, nic& Sam sobie stwarzam trudności  uchwycił jej dłoń, podniósł do ust. Przepraszam. Ale o co wam poszło? Odwrócił się tak niespodziewanie, że prawie na niego wpadła. Naprawdę, chcesz wiedzieć? Ton głosu ostrzegał. Jeśli coś przykrego  zawahała się. To może nie dziś& Ale jestem z tobą, możesz na mnie też zrzucić ciężar, nie ugnę się. Kiedyś i tak musi dojść do tej rozmowy  ściszył głos, za nimi w niewielkiej odległości szedłsłużący, znał te ścieżki, więc zgasił latarkę, jednak bawił się naciskaniem guziczka, ostre plamyświatła wyłuskiwały kostropate pnie palm biegnące ku niebu, pęki suchych traw i zakurzone,prawie czarne gałęzie krzewów. Przecież jest zawsze wyjście  zmęczenie i senny smutek miała w głosie  jednak niewymagaj tego ode mnie, zostawmy to losowi jak Hindusi. O czym ty mówisz? Gdybym nie żyła& Zacisnął palce na jej ramieniu, potrząsnął z rozpaczą. Nie wolno ci nawet o tym pomyśleć! Całował jej czoło i oczy, gniótł wargami powieki,mierzwił brwi, policzki miała rozpalone i słonawe, usta mimo kredki od spodu spieczone. %7łycie moje  dyszał kołysząc ją przytuloną do siebie. A Ilona?  szepnęła. Istvan, proszę cię, przynajmniej przed sobą nie kłam.Tyle razy mówiliśmy o przyszłości, nielicząc się, tak jakby już umarła.No, więc miej odwagę, pomyśl że ja odejdę, uwolnię cię. Nie chcę.Nie mogę.Drżała, jakby przejęta chłodem, od morza ciągnęło słonawympowiewem, zapachami butwiejących zwałów roślinnych i wilgotnego piasku, nadlatywał niechętnyłoskot bijących fal.Przycisnęła jego dłoń do ust i policzka, na którym poczuł łzy. Tu jest ścieżka, sab  białe światło chlusnęło między zjeżone, suche trawy. Idz pierwszy, Danielu  rozkazał puszczając Margit. Państwo nie widzieli szopki, trzech króli, słoni, one kołyszą trąbami  zachwalał półgłosem. Po mszy chłopcy kręcą korbką i wszystkie figury chodzą dookoła żłobka.Gwiazda świeci.Zwięty Józef pali hukę jak zwyczajny Hindus. Pani się zle czuje. Mam trochę gorączki  przyznała oblizując suche wargi. Za dużo memsab leżała na słońcu  mruczał oskarżycielsko służący.Za długo w morzu.Isłońce, i woda wypijają siły.Sab nie powinien pozwalać.Wstępowali między wydmy.Grzęzli wgłębokim piasku, który popiskiwał pod stopami.W ciemnej dali mrugała białym okiem latarniamorska i grzbiety długich zwałów wodnych mżyły jak próchno rozdmuchiwane powiewem.Danielzgasił lampkę, ciemność nie była dotkliwa, bo i piasek wymyty do połysku pozwalał dojrzeć nawpół zagłaskane ślady.Kierowali się, nie spiesząc, na pomarańczowe okna hotelowej restauracji.Chrapliwe głosy zatoki gasiły ledwie słyszalny brzęk muzyki z pawilonu.Wrzaski saksofonu, urywany rytm perkusji chwytali jak zagubione sygnały.Służący stąpał pewnie i jakby przyspieszyłkroku, zzuł sandały, trzymał w ręku.Margit poszła za jego przykładem.Piasek w głębi jeszcze niewystygł, rozstępując się pod naciskiem grzał stopy.Istvanowi wydało się, że już tak kiedyś było,jakby znał zatarty ciemnością krajobraz przysypany szklistym pyłem gwiazd, sylwetkęprzewodnika wyznaczoną ciepłym światłem dalekich lamp, a może we śnie czekał, by go przyjaznadłoń wywiodła z lęków, wskazała azyl.Ujął rękę Margit, dziewczyna drżała. Chłodno ci? Smutna jestem  odpowiedziała z namysłem  przepraszam cię, niemiły ze mnie towarzysz.Byli już blisko domków kempingowych, wspartych tylną ścianą o stromy brzeg, a przodemdzwignięty na słupach, ku którym podpływały nieruchomo fale siwego piasku.W oknach jak wczarnych zwierciadłach wirował deszcz gwiazd.Ostre głosy cykad odprowadzały ich nibyalarmujące dzwonki.Wierciły w uchu, dokuczały. Co to, sab?  spłoszył się nagle Daniel.Latarka, którą zaświecił, tylko przeszkadzała, oczy jużprzywykły do ciemności.Jakieś duże zwierzę wyskoczyło spomiędzy wydm i biegło zygzakiem, ażprzepadło w mroku.Cykady grały jak oszalałe. To był człowiek  służący oświetlił rozpłynięty ślad.Wokół tropu widniały koliste, małezaklęśnięcia, ziarna piasku zlepiała wilgoć, poczuł ją Istvan palcami, sprawdzając, czy to nie krew. On wyszedł z wody. Zostaw  pochwyciła go Margit za rękaw  uciekł i mamy spokój, co on cię obchodzi.Proszę,wróćmy już do domu.Jednak wyrazny trop wabił, Daniel odsłaniał go białą smugą światła. Biegł na czworakach jak pies.On tu gdzieś musi być  zachęcał do poszukiwań. Nie bój się, Margit, wracamy.Przyspieszyli kroku, nasłuchiwali czujnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki