[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Oczywiście, tylko same koniuszki, u tejręki, którą pani zadrapała napastnika.Pod nimi jest pewniejego naskórek. Na co to panu?  roześmiała się, ubawiona.Myślała, żeżartuje. Przecież skóra u każdego jednakowa.Zresztą, iletam tego może być. wzruszyła ramionami. Wystarczy  odparł. A skóra wcale u ludzi niejedna-kowa.Uważa pani, że to był ten człowiek?  zmienił temat. Tak jakby on, ale tamten nie był pijany. Po czym pani poznaje? No, nie jechało od niego wódką.Byłabym zapamiętała, nielubię. Chciał panią uderzyć czy wyrwać torebkę? Uderzyć, jakimś żelazem.Miał je w ręku, dotknęłam.Mocowałam się z nim, ale osłabłam.Wtedy zaczęłam krzyczeć,ktoś usłyszał, zapaliła się zielona rakieta i on uciekł. W laboratorium komendy ekspert ściął ostrożnie czubkipaznokci na rozpostarty biały papier, uśmiechnął się doGrażyny i rzekł pocieszająco: Szybko odrosną.Ale nie powinna pani lakierować, borozdwajają się na końcach i pękają.Widocznie są za małoodporne.Zmartwiła się przelotnie.Czarnooki kapitan spisał potemdokładnie jej zeznanie, podziękował, odesłał z jakimśmundurowym do samochodu.Było już jednak za pózno nawizytę u krawcowej, więc poprosiła o odwiezienie do domu.Szczęsny połączył się z aresztem, spytał o pijaka, adowiedziawszy się, że śpi, kazał go zbudzić i przysłać na górę,do swego pokoju.Profos oponował trochę, pijak leciał mu zrąk, szurając bezwolnie nogami po podłodze, nie chciał nawetotworzyć oczu, tylko spał na stojąco.Poirytowany, wsunął mugłowę pod kran, potrzymał chwilę.Pijak westchnął ciężko,zbudził się, otrząsał długo z wody, wreszcie spojrzałprzytomniej.Profos wetknął mu w usta papierosa, zapalił.Uznawszy, że zrobił, co do niego należało, przekazał pijakakapralowi i wrócił do aresztu.Kapral z pewnym trudem zataszczył zatrzymanego na drugiepiętro, wprowadził do pokoju, podsunął krzesło, bo tamtenchwiał się niebezpiecznie na nogach.Porucznik Aomnicki,który miał nocny dyżur w sekcji zabójstw, przyjrzał siępijakowi, a potem przeniósł wzrok na Szczęsnego i zpowątpiewaniem potrząsnął głową.Kapitan lekko wzruszyłramionami.Cóż, z twarzy trudno wyczytać, ale na mordercęaresztant jakoś nie wyglądał, prędzej na notorycznegoalkoholika. Nazwisko?  rzucił w jego stronę, przysuwając sobieformularz.Pijak milczał chwilę, wodząc sennym spojrzeniem dokoła.Zmokrych włosów woda kapała mu na ramiona.Wyciągnąłbrudną chustkę, otarł twarz i włosy. Szo?  mruknął niewyraznie. Jak pan się nazywa? Dąbrowiak.  Imię? Wincenty. Gdzie pan mieszka? Nigdzie.W Radomsku  poprawił się szybko.Głowa muopadła na piersi, zachrapał jękliwie.Aomnicki trącił go wramię. Nie śpij, człowieku.Jesteś w milicji  rzekł, siadając obok.Już wiedzieli, że nic z tego nie będzie, kobieta widoczniepomyliła się, trzeba było jednak pijaka przepytać, może kogośzauważył na drodze. Zawód?  pytał Szczęsny, usiłując powściągnąć ziewanie.Poprzedniej nocy miał dyżur, jeszcze go nie odespał. Nie mam  odparł pijak, nagle zupełnie przytomnymgłosem.Mrugał powiekami, twarz jego zaczęła uzyskiwać jakiśnormalniejszy wyraz.Przyjrzał się obu oficerom, obrzuciłwzrokiem pokój, zaniepokoił się. Co to jest, tu?  bąknął, woczach miał przestrach. Tu jest milicja.Słuchajcie, Dąbrowiak, macie przy sobiejakieś dokumenty?Pijak wyjął celofanową okładkę, położył na biurko.Było tamzwolnienie z więzienia, odcinek zameldowania w Radomsku,stary dowód w czarnej okładce. Co robiliście wieczorem na Osiedlu? Szedłem  powiedział zgodnie z prawdą. Wasze pseudo?  rzucił nagle ostro Aomnicki. Szybko,tylko bez wykrętów! Rudzielec  mruknął, opuszczając głowę.Nie lubił swegopseudonimu, mniej ważnych z ferajny bił za to z miejsca.Byłbysię nie przyznał, ale wódka czyniła go bezwolnym, ociężałym,nie potrafił pózniej skupić się i odpowiadać jak należało.Wiedział, że w takim stanie mogą z niego wyciągnąć całą praw-dę.Porucznik wyszedł z pokoju, chciał coś sprawdzić wkartotece.Szczęsny przypatrywał się pijakowi z namysłem.Podsunął mu papierosy i zapałki, a kiedy tamten chciwiezaciągnął się dymem, rzekł: Chcę wiedzieć, coście robili przez cały dzisiejszy wieczór.U kogo byliście na Osiedlu, od kiedy, gdzie piliście i tak dalej.Tylko żebym nie musiał tego od was wyciągać słowo po słowie.Zrozumieliście?W głosie jego było coś, co zastanowiło Rudzielca.Spojrzał naśniadą, skupioną twarz i nie wyczytał z niej grozby.Spróbowałodcyfrować tę twarz, ale nie potrafił.Odchrząknął, poprawił sięna krześle, aby zyskać na czasie.Wreszcie zaczął mówić.Więcna Osiedle przyjechał pociągiem elektrycznym po południu,może była czwarta albo wpół do piątej.Po co przyjechał, nieumiał wytłumaczyć, w każdym razie nie miał w tym żadnegowyraznego celu.Zwykle jezdził po świecie bez celu, wiedziałjednak, że mało kto to zrozumie, w każdym razie nie milicja,która  sądził  lubi mieć wszystko równo poukładane, jak wpudełku.Jego włóczęga nie mieściła się : w takich pudełkach,tego był pewien.W barze  Jutrzenka wypił ćwiartkę pod ogórka :małosolnego, potem jeszcze matą ćwiartkę pod zapach chleba,bo jeść mu się nie chciało.Chciało mu się tylko pić, więc wypiłduże piwo.Trochę mu było gorąco, wyszedł na spacer, deszczkropił i go ochłodził, potem wrócił do  Jutrzenki , ale kelnerkago wyrzuciła, bo już nie miał pieniędzy na następną ćwiartkę.Więc poszedł daleko na spacer, pod las, a kiedy wracał,zobaczył dwie rakiety na niebie i bardzo się przestraszył, bomyślał, że wojna.Zaraz potem ktoś go złapał, jakaś kobieta cośtam gadała.potem go tu przywieziono. Kolację dadzom?  spytał niepewnie.Nie wiedział, czy nieza pózno, a w brzuchu burczało mu z głodu. Za te pieniądze, coście wydali na wódkę, można było zjeśćporządną kolację  powiedział Szczęsny z naganą w glosie. He!  Rudzielec roześmiał się szczerze.W jego pojęciu byłto dobry dowcip. Kto był na drodze, jak świeciły zielone rakiety? Koło was? Koło mnie? Nikogo nie było. Nikogo nie widzieliście na drodze?Rudzielec zamyślił się głęboko. Jakieś ludzie mnie złapali.pewnie gliny.Milicja poprawił się śpiesznie. I jedna baba tam szła, na tej drodze. Cholerskie baby!  westchnął ciężko.Przypomniał mu sięśmietnik na %7łelaznej i niemiła przygoda w sklepie. Tę kobietę na drodze ktoś napadł.Napastnik uciekł.Napewno go nie widzieliście? Na pewno  stanowczym ruchem pokręcił głową.Wrócił Aomnicki, położył przed Szczęsnym kartkę papieru.Ten przebiegł ją oczami, ściągnął brwi i zastanawiał się przezchwilę.Kiedy się odezwał, Rudzielec poczuł nagły dreszcz poskórze.Pytania padały teraz ostre, krótkie jak uderzenia batem,czarne oczy patrzały surowo, zląkł się tych oczu i tych pytań,zaplątał się raz, drugi w odpowiedziach, umilkł i siedziałogłupiały, pełen najgorszych przeczuć [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki