[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Za mało okazji.Znowu to słowo.Dziwnie było słyszeć, jak zastępca prokuratora mówi ookazjach.Pani Ko znów pojawiła się w poczekalni.- On chyba nie rozumie.- zaczął protekcjonalnym tonem Li.- Chodzi oaresztowanie.Musi podpisać upowa\nienia.Na pewno zechce zawiadomić.Pani Ko wyszła, nie zwracając na niego uwagi.Li powiódł za nią wzrokiem. Na jego twarzy pojawił się drwiący grymas, jak gdyby odnotował sobie właśnie jakąśszczególnie rozkoszną myśl.Pochylił się do przodu, wpatrując się w bezwładnąpostać Fenga.- Gdyby to było moje biuro, okazywaliby więcej szacunku - oznajmiłnabrzmiałym pogardą głosem.Wróciła pani Ko.Otworzywszy drzwi od przyległej sali konferencyjnej,skinęła głową, zapraszając go do środka.Z pomrukiem satysfakcji Li wkroczył do sali.Pani Ko bez słowa przysunęłamu krzesło, po czym zostawiła go ze wzrokiem utkwionym w bocznych drzwiachwiodących do gabinetu Tana.Wychodząc, zamknęła za sobą drzwi.- Zastanawiam się - powiedział Shan - czy pułkownik w ogóle ma zamiar tamwejść.- Nie był pewien, czy go usłyszała.Zniknęła we wnęce, ale wracając z dwiemaczarkami herbaty, rozbawiona skinęła głową.Podała Shanowi czarkę i usiadła obok.- To arogancki młody człowiek.Wielu jest dziś takich.yle wychowani.Shan omal się nie roześmiał.Tak właśnie jego ojciec określiłby pokolenieChińczyków wyrosłych w drugiej połowie stulecia.yle wychowani.- Nie chciałbym, \eby robił pani nieprzyjemności - powiedział.Gestem zachęciła go, by wypił herbatę.Miała w sobie coś ze starej ciotkiwyprawiającej chłopca do szkoły.- Pracuję dla pułkownika od dziewiętnastu lat.Shan uśmiechnął się nieśmiało.Jego wzrok powędrował ku koronkowejserwetce na stole.Minęło wiele czasu, znacznie więcej ni\ trzy lata samego więzienia,odkąd pił herbatę w towarzystwie prawdziwej damy.- Z początku zastanawiałem się, kto miał odwagę przekazać pułkownikowiprośbę o zwolnienie Lokesha - powiedział.-Teraz chyba ju\ wiem.Polubiłaby gopani.Zpiewał piękne, stare tybetańskie pieśni.- Jestem staroświecka.Tam, skąd pochodzę, uczono nas szanować starszych,nie zamykać ich w więzieniach.Có\ to za odległa planeta? mało nie zapytał, gdy po tym, jak pani Ko patrzyław swoją czarkę, zorientował się, \e coś le\y jej na sercu.- Mam brata - zwierzyła się nagle.- Niewiele starszego od was.Byłnauczycielem.Piętnaście lat temu zaaresztowano go za pisanie szkodliwych rzeczy iwysłano do obozu gdzieś koło Mongolii.Nie wspominamy o nim, ale ja wiele o nimmyślę.- Uniosła wzrok.W jej oczach lśniło niewinne zaciekawienie.- Nie cierpicie w obozach, prawda? Nie chciałabym, \eby on cierpiał.Shan upił długi łyk herbaty.Z wymuszonym uśmiechem odwzajemniłspojrzenie.- Po prostu budujemy drogi.Pani Ko powa\nie skinęła głową.Rozległ się brzęczyk.Pani Ko wskazała więzniowi drzwi gabinetu Tana.Liwypadł z sali konferencyjnej, niepewnie przypatrując się Shanowi.Nim za Shanemzamknęły się drzwi gabinetu pułkownika, usłyszał jeszcze zdumiony okrzyk młodegoczłowieka:- To wy!Tan stał przy oknie, zwrócony plecami do wejścia.Zasłony były tym razemrozsunięte do końca i w jasnym świetle Shan dopiero teraz mógł przyjrzeć siędokładnie ścianie za biurkiem.Było tam wyblakłe zdjęcie dziewczyny stojącej obokczołgu w towarzystwie znacznie młodszego Tana.Z lewej strony wisiała mapaopatrzona wytłuszczonym nagłówkiem  nei lou , poufne.Przedstawiałaprzygraniczne obszary Tybetu.Nad mapą wisiał starodawny miecz, zhan dao, solidna,dwuręczna broń, ulubione narzędzie dawnych katów.- Morderca został schwytany dziś rano - oświadczył Tan, nie odwracając się.Li wspomniał o jakimś aresztowaniu, przypomniał sobie Shan.- W górach, tam gdzie zwykle się ukrywają.Mieliśmy szczęście.Głupieczatrzymał sobie portfel Jao.- Podszedł do biurka.- Był ju\ notowany przez UrządBezpieczeństwa.-Rzucił Shanowi niecierpliwe spojrzenie.- Siadajcie, do diaska.Mamy robotę.- Zastępca prokuratora ju\ tu jest.Rozumiem, \e mam przekazać mu swojąpracę.Tan uniósł wzrok.- Li? Widzieliście się z Li Aidangiem?- Nie mówiliście, \e prokurator miał zastępcę.- To nie ma znaczenia.Li nic nie umie, to tylko szczeniak.Jao samwykonywał całą pracę.Li czyta ksią\ki.Chodzi na zebrania.Oficer polityczny.- Tanpopchnął w jego stronę teczkę w czerwone pasy, znak Urzędu BezpieczeństwaPublicznego.- Zabójca ju\ od młodości był chuliganem kulturowym.W 1989 brałudział w zamieszkach w Lhasie.Słyszeliście o powstaniu z osiemdziesiątegodziewiątego? Oficjalnie do rozruchów, których pierwszym aktem było zajęcie przezmnichów świątyni D\okang w Lhasie, nie doszło.Oficjalnie nikt nie miał pojęcia, jakwielu mnichów zginęło, gdy pałkarze otworzyli ogień z karabinów maszynowych.Wkraju, w którym oddaje się zmarłych ptakom, łatwo stracić rachubę zgonów.- Kilka lat pózniej mieliśmy tu incydent - ciągnął Tan.- Na placu targowym.- Słyszałem.Niektórzy mnisi zostali okaleczeni.Miejscowi nazwali to BuntemKciuków.Tan zignorował go.Czy to prawda, pomyślał Shan, \e to właśnie on zarządziłamputację kciuków?- On te\ tam był.Większość z nich dostała trzy lata cię\kich robót.On dostałsześć, jako jeden z pięciu prowodyrów zamieszek.Jao prowadził jego sprawę.Piątkaz Lhadrung, tak ich nazwano.- Pokręcił głową z odrazą.- Wcią\ udowadniają to, cotwierdzę.śe za pierwszym razem byliśmy dla nich zbyt łagodni.A teraz.stracić Jaoprzez jednego z nich.-W oczach zapłonął mu gniew.- Mogę przygotować dla sądu listę świadków - oświadczył sztywno Shan.-Doktor Sungze szpitala.śołnierze, którzy znalezli głowę.Trzeba te\ będzie wskazaćprzedstawiciela stra\ników Czterysta Czwartej, \eby opowiedział im o odkryciuzwłok.- Komu?- Zespołowi z prokuratury.- Ju\ wam mówiłem.Do diabła z Li.- Nie mo\ecie go powstrzymać.On pracuje dla Ministerstwa Sprawiedliwości.- Powiedziałem ju\, on jest od polityki.Po prostu odbywa sta\, \eby uzbieraćsobie punkty, zanim wróci do domu.Nie ma doświadczenia z powa\nymiprzestępstwami.Shan spojrzał mu w oczy, by się upewnić, \e się nie przesłyszał.Czy Tanistotnie sądził, \e w Ministerstwie Sprawiedliwości są jakieś enklawy wolne odpolityki? To nie przypadkiem prezes sądu okręgowego w Lhadrung cieszył sięnajwiększym posłuchem w partii.- On pracuje dla Ministerstwa Sprawiedliwości - powtórzył wolno.- Powiem, \e jest zbyt blisko.Jak gdyby ścigał zabójcę własnego ojca.Osądzniekształcony przez \al.- Pułkowniku, na początku mieliśmy śmierć nieznajomego, którą dałoby sięzatuszować raportem powypadkowym.Potem doszedł związany z tym zgonem strajk w Czterysta Czwartej.Coś takiego trudniej ju\ przeoczyć.Teraz macie nie tylkozbrodnię dokonaną na urzędniku bezpieczeństwa publicznego, ale i aresztowanieznanego wroga publicznego.To zauwa\ą wszyscy.Partia będzie się temu uwa\nieprzyglądała.- Nie wierzę wam, Shan.Wy się nie boicie polityków.Wy nimi gardzicie.Właśnie dlatego znalezliście się w Tybecie.Spodziewał się znalezć na twarzy Tana rozbawienie.Ale nie.Pułkownikspoglądał na niego z ciekawością.- Chcecie się wycofać ze względu na sumienie, mam rację? - ciągnął.-Naprawdę uwa\acie, \e nasze dochodzenie nie będzie w pełni uczciwe?Shan zacisnął dłonie, a\ zbielały mu kostki.Znów przegrał.- W moim wydziale w Pekinie urządzaliśmy zebrania krytyki [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki