[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeszcze lepszy szlakwiódł na Białą Piską.Z wyprawy tej przywiózł Edek sporo świątecznych zakupów dla siebie igospodarzy.Zwięta wszak były tuż, tuż.Myślał o nich pogodnie, nie tak jak w poprzednielata, kiedy zle się czuł przy spekulanckim stole szwagrostwa i tęsknie wspominał wigilie spę-dzone z matką.Tutaj są dobrzy dla niego, nie robią różnicy między synem a jego przyjacie-lem.Kto wie, może nawet wróci mu ochota zaśpiewać kolędę.I nie upije się, jak u szwagrów,kiedy wódką odganiał frasobliwe myśli.Jadąc szosą na Turośl, skręcił na lewo.Drogowskaz oznajmiał niedaleką Karwicę.Szosa wiodła wzdłuż wyciągniętego wąską kiszką Jeziora Nidzkiego, z obu stron ocienionegomurem wyniosłych iglaków.Ciemną płachtą cienia spadały na skute srebrem wody jeziora.Wioska wyłoniła się nagle u progu krzyżówki.Zamierzał skręcić, innym traktem dostaćsię aż za Turośl, stamtąd zaś prosto jak strzelił wracać na Sumy.Przystanął, nie wygaszając motoru, sięgnął do kieszeni po papierosa.Ostatnie dwiesztuki smętnie wyglądały z pudełka.Rozejrzał się za sklepem GS-u.Stary jakiś safanduła dłu-go grzebał się z resztą.Pachniało naftą, mydłem i świeżym chlebem.Poczęstował papierosemsprzedawcę, sam też zapalił. Pusto u was, jakby wszystko wymarło.Zawsze tak? Zwyczajnie.Chłopcy w lesie, dziewuchy przy firanach.Mówił złą polszczyzną, plącząc słowa niemieckie.Edek pomyślał, że w końcu diabliwiedzą, po czyjej stronie jest prawda, jeśli chodzi o tych Mazurów.Odechciało mu się dalszejrozmowy.Przydeptał niedopałek, chciał już wychodzić, gdy drzwi zatarasowała sobą jakaśkobieta.Poznała go od razu, rozjaśniła się, omal nie chwyciła w objęcia.Była to matka dzie-wczyny, którą wyratował od stratowania przez traktor.Nie dała mu przyjść do słowa.Naprę-dce załatwiła zakupy, na pewno inne niż zamierzone, jak się domyślał po flaszce wódki, którąwetknęła sobie pod ramię.Próbował oponować, zarzuciła go potokiem słów, zapewniała, żeto już zaraz, parę domów, a taki gość niebywały, że Wila jej nie daruje, iż wypuściła panaZaleskiego.Zgodził się w końcu, miał czas, dopiero mijała dziesiąta.W małym domku, nie lepszym ani gorszym od innych, zobaczył, na co się to zanosi.Spory pokój, z okienkami mocno już przysiadłymi do ziemi, pełen był dziewcząt.Doliczył sięich aż pięciu.Pracowały nad wiązaniem osnowy utrzymanych w ludowym typie firanek,wykonywanych na zamówienie spółdzielni.Powstał popłoch i rozgardiasz.Dziewczęta krępowały się swoich roboczych strojów, nagwałt obciągały kiecki i swetry, przygładzały włosy, któraś szybko malowała usta.Najwię-ksze wrażenie zrobił jego widok na dziewczynie bohaterce niefortunnej przygody na szosie.Zapłoniła się po skraj czoła, z opuszczonymi rękami stała chwilę bezradna, potem dopiero cośwybąkała i wreszcie, rada ze zbawczego skinienia matki, wyfrunęła czym prędzej do przyle-głej izby.Zapadło milczenie.Edek poczuł się trochę niepewnie wśród ciekawych spojrzeń pozo-stałych dziewcząt.Spojrzał na nie raz i drugi spod oka, mrugnął filuternie.Gdy zachichotały izakręciły się wokół siebie, wrócił mu rezon.Zaśmiał się do wtóru ich śmieszków, podszedł dofiranek, o coś zapytał.Wyjaśniały skwapliwie, pokazywały, szczęśliwe, że mają co począć z rękami, którezwieszały przed chwilą speszone i nieporadne. Wysłuchał, zadziwował się, czymś je rozśmieszył i lody zostały przełamane.Dwie spo-śród dziewcząt były niebrzydkie, nie umywały się jednak do młodej gospodyni.Ta była na-prawdę ładna.Właśnie weszła znów z matką.Niosły talerze z wędliną, chleb, odpieczętowaną flaszkęwódki.Zachichotały dziewczęta, wysunęły stół na środek, zaścielały obrus.Nieczęsto trafiałasię taka okazja, aby w zwykły dzień przeżywać podobną frajdę, jeszcze przy takim chłopcu, októrym myśląc, żałowały w skrytości, iż to nie im przypadła rola niefortunnej rowerzystki.Rozochocił się po pierwszym kieliszku [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki