[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Aleprzecież akurat w tamtej chwili nie było mu szczególniesmutno.Czy na pewno?Przypomina sobie, jak pomyślał, że Sandy może miećrację, może naprawdę dusił w sobie uczucia.Sandy trzyma goza rękę, czy też on trzyma ją? W każdym razie trzymają się zaręce i tulą do siebie, i wtedy właśnie zaczyna coś się dziać,wszystko naraz, i nagle robią o wiele więcej, niż zamierzali -usta przy ustach, ręce błądzą po drugim ciele.W sekundzieubrania lądują na podłodze i rozpoczyna się pokazfajerwerków, podczas gdy na zewnątrz zacina deszcz i wiatruderza o ściany domu.A chwilę potem jest już po wszystkim.Burza mija równie szybko, jak się zjawiła, deszcz ustaje,ciemne chmury znikają z horyzontu.Johnny siada i patrzy nasłońce, które wyziera zza chmur.Połyskujące krople deszczuspadają z gałęzi na mokrą ziemię, ćwierkają ptaki i gdzieśniedaleko krzyczą bawiące się dzieci.Z oddali słychać warkotkosiarki.Wszystko wraca do normalności.Wbrew pozorom Johnny świetnie zdaje sobie sprawę ztego, że sytuacja całkiem się zmieniła.Nagle przerażeniechwyta go za gardło, jakby nadciągała wielka katastrofa.Dobrze zna to uczucie, doświadcza go za każdym razem, gdyspędzi noc z kobietą.Ma wrażenie, że dał się zwabić w jakąśokropną pułapkę, z której nie zdoła się już wydostać.Wmomencie kiedy przychodzi czas aby się przytulić, wyszeptaćkilka czułych słówek, a może nawet wyznać miłość, strachzwycięża i zamyka mu usta.Wtedy Johnny zawsze wyskakujez jakąś wymówką, byleby tylko nie zostawać.Zrywa się i wpanice ucieka jak zwierzę z płonącego lasu, a potem trzymasię z dala przez dzień, tydzień, miesiąc albo jeszcze dłużej,póki strach nie ustąpi lub póki nie znajdzie kogoś nowego.Tym razem jednak jest inaczej.Johnny znienackauświadamia sobie, że choć nadal wydaje mu się, iżniebezpieczeństwo czai się tuż za rogiem, być może w postacipanny Sanders, która w każdej chwili może stanąć wdrzwiach, czuje się zaledwie niespokojny, nie przerażony.Mówi sobie, że jeśli teraz wyjdzie, to tylko ze względu naobowiązki i ludzi od niego zależnych.Nie ma potrzebypanikować.Sytuacja jest jednak niezręczna.Zerkając na podłogę,gdzie wciąż leżą ich pogniecione ubrania, Johnny znowuzaczyna się zastanawiać, jak to się stało.Nie, żeby nigdydotąd nie kochał się z kobietą na pierwszej randce, ale nigdynie robił tego z kimś, kogo znał krócej niż dwie godziny.Niebyło to niemiłe doświadczenie, jednak czuje się trochęzdezorientowany.Myśli sobie, że bez wątpienia warto by tujeszcze wrócić, problem w tym, że Johnny nie ma pojęcia, coteraz powiedzieć czy zrobić.Odwraca się i patrzy na Sandy, która siedzi tuż obokniego, smukłe nogi podciągnęła pod brodę.Nic nie mówi iprzez pewien czas tylko wygląda przez okno. - O której staruszka wraca? - mówi Johnny w końcu.- Niedługo - odpowiada cicho Sandy.- Chyba powinieneśjuż iść.- Fakt, i tak muszę wracać do sklepu.Prosiłem mamę,żeby miała oko na wszystko.Może umówimy się na szybkąkolację i, bo ja wiem, pogadamy?- Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł.- Posłuchaj, nie chcę, żebyś myślała.- Poczekaj, Johnny - przerywa mu.- Musisz coś wiedzieć.- O czym?- O mnie.Johnny spogląda na nią.- Ale nie dowiem się, że masz opryszczkę czy coś?- Nie.- Sandy śmieje się nerwowo.- To nie takie proste.- Okej, dawaj.Możesz powiedzieć mi wszystko, jakoś tozniosę.Sandy oddycha głęboko.- No dobrze - mówi z wahaniem.- Tak naprawdę niemara na imię Sandy.- No i co z tego? - - Johnny wzrusza ramionami.- I takledwie się znamy.Po prostu powiedz, jak naprawdę masz naimię.Wydyma usta, tak jak wtedy, gdy podeszła do drzwiwejściowych, a potem, cichutkim szeptem, odpowiada:- Vicki.Ciemne chmury, które zniknęły z nieba, nagle zbierają sięnad głową mojego syna.- Vicki? - powtarza niespokojnie.- To znaczy, Vicki jakzdrobnienie od Victorii?- Od Victorii Sanders.Johnny na chwilę zamiera zupełnie zdezorientowany, poczym zrywa się z łóżka: - O.mój.Boże! - wrzeszczy.Teraz chodzi po pokoju iściska głowę rękami.- Do czegoś ty mnie zmusiła?- Do niczego cię nie zmuszałam! - Vicki też podnosi głos.- Nie zwalaj winy na mnie, ja tego nie zaplanowałam.- Powinnaś mi była powiedzieć, kim jesteś, kiedy tuprzyszedłem.Okłamałaś mnie!- Nieprawda.Mnóstwo ludzi nazywa mnie Sandy, to mojaksywa.- Vicki prostuje nogi i zaczyna zbierać ubrania.- Nibyco miałam zrobić? Zjawiasz się znienacka na progu mojegodomu.Skąd mogłam wiedzieć, że nie jesteś jakimśpsychopatycznym synkiem, który postanowił uratować honorrodziny?- I pewnie uważasz, że to cię usprawiedliwia.Takie małe,niewinne kłamstewko.- Johnny skacze po pokoju, usiłującwciągnąć na siebie spodnie.Nagle nieruchomieje, widzącswoje odbicie w lustrze.- O nie - jęczy.- Czy to znaczy, żemam, ten, no, kompleks Odupa?- Co takiego? - wykrzykuje Vicki.- No wiesz, jak ten gość, o którym czytałem w liceum.Król Odup czy jak tam się do cholery nazywał!- Edyp - poprawia Vicki.- Nie Odup.- Odup, Edyp, co za różnica! Vicki też zaczyna sięubierać.- Edyp zabił ojca i przespał się z własną matką.Jakoś nieuważam, żebyśmy podpadali pod tę samą kategorię.- Ale prawie - upiera się Johnny.- Można by sięspodziewać, że będziesz miała więcej oleju w głowie, w końcujesteś nauczycielką.- Profesorem, a nie panią z zerówki - odpowiada Vickilodowato.- Tym bardziej!Johnny wpycha koszulę w spodnie i, zapinając pasek,gorączkowo rozgląda się wokół. - Gdzie moje skarpetki?- Tutaj.- Vicki ciska nimi w niego.Trafia Johnny'ego wtwarz, skarpetki spadają na podłogę.- Co zamierzasz teraz zrobić? - Vicki patrzy na niegowilkiem.Johnny naciąga skarpetki na stopy, po czym wkłada buty.- Zmywam się stąd - mamrocze.- Jeśli o mnie chodzi, tosię nigdy nie wydarzyło.Gdzie telefon?- A po co ci telefon?- Jestem spózniony i nie wiem, co się dzieje w sklepie.Mam robotę.Vicki zaciska zęby.- Jesteś jak swój ojciec - cedzi.- Zawsze uciekał przedemną do swojej pracy.- Dobra, dobra, nie narzekaj.- Johnny zamaszystymgestem wskazuje na przedmioty w pokoju.- Dzięki temu żyłaś jak królowa, co?Zaczyna żałować tych słów już w chwili, gdy opuszczająjego usta, choćby ze względu na wściekłość w jej oczach.Wie, że wpakował się w kłopoty.- Chwileczkę.- Vicki przypiera go do ściany i zaczynadzgać palcem w pierś, dla podkreślenia wagi swoich słów.-To, co widzisz w tym domu, jest moje, sama to kupiłam izapłaciłam własnymi pieniędzmi.Nie wiem, co ci powiedziałojciec, ale nie byłam żadną utrzymanką.Na wszystko, comam, sama zarobiłam, i to zanim poznałam twojego ojca.Chociaż to nie twoja sprawa, wiedz, że nigdy nie dał mi nawetkwiatów.Johnny wyślizguje się i rusza do drzwi wejściowych.- Masz rację - mówi.- To nie mój interes.W ogóle bymtu nie przyszedł, tylko starałem się być miły. - Nigdy nie powinnam była cię wpuszczać.Kiedy cięzobaczyłam na pogrzebie, od razu wiedziałam, co z ciebie zaczłowiek.Johnny nieruchomieje
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Indeks
- Peter Berling Dzieci Graala 01 Dzieci Graala
- Saga Wspólnoty Gwiazda Pandory Inwazja 02 Peter Hamilton
- Hamilton Peter Saga Wspólnoty Gwiazda Pandory Inwazja 02
- Peter Hamilton Saga Wspólnoty Gwiazda Pandory Ekspedycja01
- Fitzsimons Peter Nietzsche, Ethics And Education. An Account Of Diference
- Peter de Rose Namiesticy Chrystusa ciemna strona papiestwa
- Lovesey Peter 4.Detektyw Diamond i zagadka zamknietego pokoju
- Kraszewski Józef Ignacy Z siedmioletniej wojny czasy Sasów i szpieg Bruhla
- Watson Casey Krzyk o ratunek
- Mariusz Zielke Twardzielka
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- sylkahaha.htw.pl