[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mięsa dziś nie dostałam, jest tylko fasola, chleb iser.Wino powinno być jeszcze na górze.Parę dni temu mój mą\ kupił kilka butelek.Czy dasz radębiedaku, z jedną ręką? - Doskonale sobie radzę - zapewniłem.- To dobrze.Cieszę się, \e nie jest sam, musi trochę pole\eć.- Chętnie mu usłu\ę.Mój nowy znajomy zjadł w łó\ku, mnie kazał siąść przy stole i nie \ałować sobie fasoli, chlebai sera.Wino było nad podziw dobre.- Matka Jourdan pyta, czy nie trzeba doktora.- Nie trzeba - zadecydował.- Jutro wstanę.Nie mam czasu wylegiwać się w łó\ku.To dobredla arystokratów.Patrioci muszą działać, bronić zdobyczy Rewolucji.- Mo\e mógłbym ci w czym pomóc, obywatelu? - spytałem nieśmiało.- Zobaczymy.Ile masz lat?- Dziewiętnaście.- I biłeś Prusaków pod Valmy?- Biłem.- A jak to było z ręką?Opowiedziałem o doktorze Decaux i o amputacji.I o pobycie u wieśniaka, o kolegach,okaleczonych podobnie jak ja.- I chcesz zostać w Pary\u?- Nie mogę tak się pokazać rodzicom.Mo\e kiedyś, ale jeszcze nie teraz.Nic nie powiedział, tylko pokiwał głową.Choć bardzo chciałem pozostać na ulicy Powrozników, musiałem jednak wrócić do domu.Wdowa Clouet mogłaby się niepokoić moją długą nieobecnością.Nie mogłem okazać sięniewdzięczny.Nie wiedziałem zresztą, jak się uło\ą stosunki z moim nowym znajomym.Mo\ezapraszał mnie do siebie w chwili słabości, był chory, czuł się opuszczony i samotny.Ale potem.Mo\e by \ałował, \e wpuścił do domu intruza? Za \adne skarby tego nie chciałem.- Przykro mi, obywatelu, zostawiać cię w takim stanie, ale będę musiał wrócić do domu.Mojapraczka byłaby niespokojna, wie, \e nie znam miasta.Rozumiesz chyba.- Rozumiem - skinął głową.- Proszę cię tylko, zanim odejdziesz, powiedz matce Jourdan, bymi jednak przysłała lekarza.Ta piekielna noga.A ty, je\eli będziesz mógł, przyjdz jutro.- Powiedz mi jeszcze, obywatelu - poprosiłem - jak mam się dostać na ulicę Kordelierów.- Idz na zachód, potem na południe i pytaj o Chatelet.Stamtąd chyba trafisz.Podziękowałem, a on skinął mi ręką na po\egnanie.Przekazałem jego \yczenie dozorczyni i wyszedłem.Domy stały tu po jednej stronie ulicy, po drugiej ciągnął się trzymetrowej wysokości mur zszarego kamienia.Z dołu wyglądał posępnie, przytłaczał cię\arem i grubością, choć kryłzadrzewiony teren, który wiosną musiał być wyspą zieleni.Byłem tak zmordowany, gdy wreszcie dotarłem do domu, \e wdowa Clouet a\ krzyknęła namój widok.- Zjedz i kładz się spać, chłopcze - powiedziała serdecznie.Nic nie jadłem, a tylko rzuciłem się na posłanie.Po schludnych jasnych pokoikach na poddaszuulicy Powrozników, moja komórka wydała mi się jeszcze bardziej ponura i odra\ająca.Nazajutrz rano zabrałem się do codziennej roboty.Gdy zamiotłem i wyszorowałem podwórze,Julka zawołała mnie na śniadanie.- Będziesz miał teraz du\o mniej pracy - oznajmiła.- Przyjechał ze wsi siostrzeniec mamy izostanie u nas.Chciał iść do wojska, walczyć z Prusakami, ale go nie przyjęto.Ma dopieroszesnaście lat.Nazywa się Jan Franciszek, ale wołają na niego Janek - trzepała podskakując.-Widziałeś, jak zabito pana Kapeta? A jak wyglądała jego głowa po odcięciu? Mówią, \e potemjeszcze mrugał oczami.Czy to prawda? Janek był na placu i wszystko widział.Specjalnieprzyjechał do Pary\a, \eby to zobaczyć.Stał tu\ koło szafotu.A ty, gdzie stałeś, czy blisko?Przy stole obok wdowy Clouet siedział tęgi wyrostek o nalanej twarzy.Nie wydał mi sięsympatyczny.- To Janek, syn mojej siostry - przedstawiła praczka.- Zostanie u nas.Będziesz miałpomocnika. Chłopiec coś mruknął i rzucił mi nieprzyjazne spojrzenie.Od razu odczułem, \e mnie nie lubi.Widać z góry był do mnie uprzedzony.Po śniadaniu poszedłem za moją gospodynią do kuchni.Przybycie siostrzeńca było mi bardzona rękę.- Spotkałem znajomego, który zaprosił mnie do siebie na mieszkanie - powiedziałem bezwstępu.- Dobrze się składa, obywatelko, \e masz siostrzeńca.Pozwolisz jednak, \e co dzieńprzyjdę do roboty i jak dawniej będę ci słu\ył i pomagał.- Kto to taki, ten znajomy? - Nie bardzo widać wierzyła w to, co powiedziałem.- To obywatel Perrin, przyjaciel Marata - odparłem z dumą.- Chciałbym prosić cię, obywatelko, \ebyś pozwoliła mi pójść zaraz do niego.Jest chory ipotrzebuje opieki.Upraną bieliznę odniosę jutro.- Mo\esz iść - mruknęła niezbyt zadowolona z mojej samodzielności.Trochę się oczyściłem i poszedłem prosto do starej obywatelki Thouret.Niestety, nie zastałemjej w domu.W tej chwili otworzyły się drzwi z prawej strony korytarza i ukazał się w nich BrutusHulin, strojny jak zwykle, gotów do wyjścia.- Nie pukaj do tej starej wiedzmy - zauwa\ył mijając mnie.- Nie ma jej w domu, nareszciezrobiliśmy porządek z wrogiem Republiki.- Co się stało z obywatelką Thouret? - Ledwie mogłem mówić.Zdławił mnie strach.- Jest w więzieniu - rzucił obojętnie.- To dla niej najwłaściwsze miejsce.Nie uwa\asz,obywatelu? - W głosie brzmiało wyzwanie.- W więzieniu? - wymamrotałem.- W więzieniu - przytaknął.- Jak mo\na.- zacząłem.- Bądz ostro\ny, obywatelu.Bronisz wroga Republiki.To mo\e być niebezpieczne dla ciebie -dokończył po krótkiej przerwie.- W jakim więzieniu? - Opanowałem się z trudem.- W Conciergerie.- I zbiegł ze schodów.Wróciłem do wdowy Clouet.- Spotkałem obywatela Hulin i dowiedziałem się, \e obywatelka Thouret jest w więzieniu -wyrzuciłem.- Kiedy to się stało?- Dziś w nocy.- Praczka była wyraznie przestraszona.- Aresztowano wiele osób w naszejdzielnicy - powiedziała zni\ając głos.- Jest w więzieniu Conciergerie.Tak mówi Brutus Hulin.- W Conciergerie - pokiwała głową.- Biedna staruszka! Długo nie pociągnie.- Jak ją ratować? - wyrwało mi się.- Co ty, zwariowałeś? Chcesz sam zginąć? Ani się wa\ tam chodzić.- Muszę coś zrobić.- Jej i tak nie pomo\esz, a siebie zgubisz.To ci dwaj.To oni.To ich sprawka.Bodaj im.-dodała mściwie.Biegłem nieledwie na ulicę Powrozników.Miałem nadzieję, \e obywatel Perrin u\yje swoichwpływów i uwolni moją starą przyjaciółkę.Byłem ju\ blisko celu, gdy ujrzałem dziewczynę, wczorajszą obrończynię naszego wspólnegoznajomego.Uginała się wprost dzwigając olbrzymie pudło.- Dzień dobry, obywatelko - podszedłem do niej.- To pudło większe od ciebie.Pozwolisz,\e ci pomogę.- Odnoszę suknię mojej klientce - uśmiechnęła się na mój widok.- Nie będzie ci wygodniejedną ręką.- Wsuń mi je pod ramię - poprosiłem.- Widzisz, jak je dobrze trzymam.- Dziękuję ci bardzo, obywatelu, to ju\ niedaleko stąd.Moja klientka występuje w teatrze.Tasuknia potrzebna jej na wieczór.Pracowałam całą noc, \eby skończyć.Była jeszcze bledsza i mizerniejsza ni\ wczoraj.W powrotnej drodze rozmawialiśmy ju\ jakstarzy znajomi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki