[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Astra straciła reflektor i miała wgniecionyzderzak.Za to fiesta wyglądała dużo gorzej - miała moc-no wgniecione drzwi od strony pasażera, a prowadząca jąkobieta siedziała bez ruchu, patrząc się przed siebie.- Nic się pani nie stało? - zawołała Jean przez zamk-nięte okno auta.Strugi deszczu spływały po szybach, bęb-niły o dach samochodu i moczyły włosy dziewczyny.Szyba uchyliła się o kilka cali, ale kobieta w średnimwieku wciąż patrzyła przed siebie.Wyłączyła silnik i trzy-mała kluczyki w dłoni, która wyraznie się trzęsła.- Cośmi się stało w szyję - jęknęła ze skargą w głosie.- Nad-wyrężyłam ją.Jak jasna cholera, pomyślała Jean z wściekłością,przysiadając przy oknie, podczas gdy lodowaty deszczspływał jej po plecach.- Proszę posłuchać, naprawdęnie uderzyłyśmy w siebie tak mocno - powiedziała pro-sząco.- Może.- Ja w nikogo nie uderzyłam - powiedziała kobietatrochę pewniejszym głosem.- To ty uderzyłaś we mnie.- OK, dobrze.Ja uderzyłam w panią.Przepraszam.Może zapłacę pani sto pięćdziesiąt funtów gotówką, te-raz, i jakoś. STELLA RIMINGTON328Ale ku swemu przerażeniu Jean zobaczyła, że w dło-ni kobiety pojawił się telefon, a szpara w oknie zaczęłasię zamykać.Chwyciła za drzwi, ale zardzewiała klam-ka była już zamknięta na dobre, gdy za nią szarpnęła,a przez zalewane deszczem szyby zobaczyła jak kobietaodsuwa się od niej, drżącymi palcami wybierając jakiśnumer w telefonie.Nie ma czasu na myślenie.Wyszarpnęła pistolet zespodni i przełączając bezpiecznik, Jean krzyknęła - Nie!Rzuć telefon!Dwa brzęknięcia o przednią szybę były ledwie sły-szalne wpadającym deszczu, kobieta nagle jakby zawisłana pasach bezpieczeństwa i skłoniła się do przodu nakierownicę.W pierwszej chwili Jean myślała, że to onastrzeliła nieświadomie ze swojej broni, ale w tym samymmomencie pojawił się Faraj, biegnąc z PSS w dłoni.Ode-pchnął ją i strzelił jeszcze dwa razy z bliska przez oknokierowcy.Ciało kobiety podskakiwało lekko z każdymkolejnym trafieniem i jeszcze bardziej opadło w przód.Faraj sięgnął po duży kamień i uderzył nim w po-dziurawioną kulami szybę, sięgnął do środka i otworzyłzamknięte drzwi.Wyciągnął telefon spod ciała kobietyi wycierając go o bluzę zabitej, spojrzał na ekran i prze-rwał połączenie.- Załaduj samochód - powiedział cicho, a deszczspływał po jego bladej twarzy.- Idz.Pobiegł po kamienistej plaży do wody i z rozmachemwrzucił telefon Elsie Hogan i cztery jasne mosiężne łu-ski do morza.Wewnątrz bungalowu, desperacko walczącz ogarniającą ją falą paniki, Jean zebrała dwa plastikoweworki ubrań i wepchnęła je do plecaka wraz z amunicją RYZYKO ZAWODOWE 329do pistoletu, mapami, kompasem, składanym nożem,telefonem Nokii, dwiema kosmetyczkami i portfelemz pieniędzmi.Nie przestawaj działać, powtarzała sobiecały czas drżącym głosem.Nie przestawaj.Nie myśl.Fa-raj w tym czasie ostrożnie wyjął C4 z lodówki, ułożyłje w otwartym blaszanym pudełku po ciastkach, którewymościł ręcznikiem i zabrał je do samochodu.Wszystko to, co mogłoby pomóc w śledztwie - ichużywane ubrania, prześcieradła i koce, resztę jedze-nia - zostało ułożone na środku dużego pokoju i polanebenzyną z pięciolitrowego kanistra, który Jean napełniłana stacji w Hawfield.Inne nasączone benzyną łatwopalneprzedmioty zostały upchnięte wokół ciała Elsie Hoganwewnątrz forda fiesty.- Gotowe? - spytał Faraj, rozglądając się po wywró-conym do góry nogami pokoju bungalowu.Powietrzewypełniał smród benzyny.Była godzina 10.26.Od za-bójstwa minęło ledwie pięć minut.Mieli na sobie dżinsy,trekkingowe buty i ciemnozielone, wodoodporne górskiekurtki.- Gotowe - powiedziała Jean, podpalając zapalniczkąnasączony paliwem rękaw jednej z koszul, które kupi-ła Farajowi w King's Lynn.Wybiegli z domu, prosto nadeszcz.Gdy ona podbiegła do okna fiesty z zapalniczką,on wrzucił plecaki na tylne siedzenie astry.Potem wyprowadziła samochód i odjechali.Byli przy-gotowani na awaryjny wyjazd, dzięki Bogu.Jean wie-działa dokładnie, gdzie się teraz udadzą. ianę Munday do podjęcia decyzji potrzebowa-ła kilku minut.Nie odebrała telefonu od ElsieDHogan i pozwoliła włączyć się automatycznejsekretarce, jak zwykle zresztą.Dzięki temu nie musiałaprzekazywać zawiłych wiadomości w tę i zpowrowrotem pomiędzy Ralphem a jego kumplami odgolfa  żałośnie nudnymi osobnikami, nawiasemmówiąc.Kiedy sekretarka się włączyła - Pani M? Pani M&coś powstrzymało ją przed podniesieniem.- Tu Elsie!Pani M! - głos był niepewny, jakby roztrzęsiony.- Jestemprzy bungalowach i miałam.Potem słychać było jakiś krzyk.Nie był to głos Elsietylko jakiś inny, stłumiony i nie do rozróżnienia,brzęknięcia, jakby łyżeczką w porcelanową filiżai przeciągły, gasnący jęk.Brzęczący dzwięk powtórzyłsię, potem głuche uderzenie i cisza [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki