[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Chłopcy z ministerstwa i tak nic nie zauważą.Wzięła Viv pod rękę.Wyszły z szatni i ruszyły korytarzem.Wspi-naczka po schodach przypominała rejs po rozkołysanych falach, leczobecność Betty i uścisk jej krzepkiej ręki dodały Viv otuchy.Odmeldo-wały się w portierni.Na ulicy nie było jeszcze bardzo ciemno, toteż niemusiały zapalać latarek.Panował chłód.Betty przystanęła na chwilę, bywyjąć rękawiczki.Na widok jednej z dziewcząt uniosła rękawiczkę i pomachała.- Jean! Jean, chodz tutaj! Opowiedz Viv o zabawie, z łaski swojej.Ja nie jestem dość przekonująca.Jean podeszła bliżej i ruszyły dalej we trzy.- Będzie fajnie, Viv - zapewniła.- Kazali mi przyprowadzić jaknajwięcej koleżanek.Viv potrząsnęła głową.- Przykro mi, Jean.Dziś nie mogę.- Ależ Viv!- Nie słuchaj jej, Jean - wtrąciła Betty.- Nie jest dziś sobą.- Właśnie widzę! Viv, oni zbierali żarcie od tygodni.- Już jej mówiłam.- Nie mogę - powtórzyła Viv.- Serio, nie czuję się na siłach.- A musisz? Ci goście marzą o widoku panienek w obcisłych swe-terkach.- Nie, naprawdę.- W końcu rozwód to nie byle co.- Mówię poważnie.- Głos Viv lekko się załamał.- Nie mogę.Niemogę!Przystanęła i zasłoniła ręką oczy, po czym rozpłakała się na środkuWigmore Street.Zapadła chwila ciszy.- Oho - mruknęła wreszcie Betty.- Wybacz, Jean.Wygląda na to, żejednak musicie obejść się bez nas.- Chłopcy będą niepocieszeni.Mają pecha, biedacy.- Spójrz na to inaczej: zostanie więcej dla ciebie.- To jest jakaś myśl - przyznała Jean.- Dotknęła ramienia Viv.- Gło-wa do góry, mała.Ten facet to skończony skurczybyk, jeśli doprowadza215cię do takiego stanu.Pędzę do John Adams House, dziewczęta! Gdyby-ście zmieniły zdanie, wiecie, gdzie mnie szukać! - I prawie biegiem ru-szyła przed siebie.Viv wyjęła chustkę i wydmuchała nos.Kiedy uniosła głowę, po-chwyciła lekko zaciekawione spojrzenia przechodniów.- Czuję się jak idiotka.- Nie opowiadaj głupstw - rzuciła łagodnie Betty.- Każdy czasemma ochotę popłakać.Idziemy, mała.- Ponownie ujęła Viv pod rękę iścisnęła jej dłoń.- Odprowadzę cię do domu.Termofor i aspiryna po-stawią cię na nogi.Mnie też by się przydały.Poszły dalej nieco wolniejszym krokiem.Viv z trudem unosiła zmę-czone nogi.Myśl o powrocie do John Adams House, gdzie o tej porzepanował nieopisany harmider, a dziewczęta biegały po schodach w sa-mej bieliznie, wyszarpując wałki z włosów i wrzeszcząc ile sił w płucach,budziła w niej instynktowną odrazę.Pociągnęła Betty za rękę.- Nie chcę jeszcze tam wracać.Chodzmy w jakieś spokojniejszemiejsce, dobrze?- Hm - mruknęła z powątpiewaniem Betty.- Mogłybyśmy iść naprzykład do kawiarni.- Nie, tylko nie do kawiarni - zaoponowała Viv.- Nie możemygdzieś po prostu usiąść? Chociaż na pięć minut.- Jej głos ponownie stałsię płaczliwy.- No dobrze.Po chwili znalazły się w dzielnicy mieszkalnej i zboczyły do po-bliskiego parku.Dawniej, w okresie przedwojennym, był on ogrodzony,teraz jednak bez trudu weszły do środka.Znalazły ustronny zakątek zdala od najgęstszych zarośli i usiadły na ławce.Zapadał zmierzch.- Cóż, albo nas zgwałcą, albo wezmą za ulicznice zauważyła Betty,rozglądając się wokół.- Nie wiem, jak ty, ale jeśli stawka będzie przy-zwoita, nie powiem nie.- Nadal trzymała Viv za rękę. No już dobrze -dorzuciła uspokajająco, kiedy usiadły i szczelniej otuliły się płaszczami.-Mów, co jest grane.I pamiętaj: ominęły mnie igraszki ze świeżo upie-czonym rozwodnikiem, więc liczę na rekompensatę w postaci pikant-nych szczegółów.Uśmiech Viv stężał niemalże z chwilą, kiedy się pojawił.Poczuła, żełzy cisną jej się do oczu.- Ach, Betty - powiedziała i głos uwiązł jej w gardle.Przycisnęła rę-kę do ust i potrząsnęła głową.Po chwili dorzuciła szeptem: - Rozpłaczęsię, jeśli to powiem.216- A ja, jeśli nie powiesz! - I dodała łagodniejszym tonem: - Dobra,przecież nie jestem głupia.Domyślam się, o co chodzi.Czy raczej o ko-go.Daj spokój, istnieją pewne granice przyzwoitości.Ci osobnicy niemają wyobrazni.Dać im pędzel, a zaraz coś zmalują.Najpierw światapoza tobą nie widzą, a potem puszczają w trąbę.- Prychnęła.- Cóż ontym razem zmajstrował?Rzuciła to żartem, lecz gdy w gęstniejącym mroku napotkała spoj-rzenie Viv, śmiech zamarł jej na ustach.- Ach, Viv - powiedziała cicho.- Wiem.- Ach, Viv! Kiedy się dowiedziałaś?- Kilka tygodni temu.- Kilka tygodni? To niedługo.Jesteś pewna, że to nie.no wiesz,może zwykłe opóznienie? Te naloty.- Nie - odpowiedziała Viv.Otarła twarz.- Początkowo też tak my-ślałam.Ale to nie to.Stało się, po prostu wiem.Wystarczy na mnie po-patrzeć.ciągle wymiotuję.- Wymiotujesz? - spytała z zainteresowaniem Betty.- Rano?- Nie rano.Po południu i wieczorami.Moja siostra miała tak samo.Jej przyjaciółki wymiotowały rano, a ona prawie co wieczór, przez trzymiesiące.- Trzy miesiące!Viv rozejrzała się niespokojnie.- Ciszej, dobrze?- Wybacz.Rany, mała.I co teraz zrobisz?- Nie mam pojęcia.- Powiedziałaś Reggiemu? Viv odwróciła wzrok.- Nie.- Dlaczego? Przecież to jego wina, nie?- To nie tylko jego sprawa.-Viv spojrzała ostro na przyjaciółkę.- Jateż ponoszę winę.- Ty? - spytała z niedowierzaniem Betty.- Za co? %7łe pozwoliłaśmu.- zniżyła głos-.wejść na pokład? W porządku, ale powinien chybawłożyć płaszcz przeciwdeszczowy.Viv potrząsnęła głową.- Do tej pory nam się udawało.Nigdy ich nie używaliśmy.Reggienie lubi.Chwilę siedziały w milczeniu.- Moim zdaniem powinnaś mu powiedzieć - oznajmiła wreszcieBetty.- Nie - odparła kategorycznie Viv.- Nie powiem nikomu opróczciebie.I ty też nie waż się nikomu wygadać! Boże! - Ciarki przeszły ją na217samą myśl.- Co będzie, jeśli Gibson się dowie? Pamiętasz Felicity Wi-thers?Felicity Withers pracowała w Ministerstwie Robót Publicznych, gdyrok temu zaszła w ciążę z francuskim pilotem.Rzuciła się ze schodów wJohn Adams House, co spowodowało gigantyczny skandal.Zwolniono jąz ministerstwa i odesłano do domu, do rodziców, pastorostwa w Bir-mingham.- Pamiętam, jak nią pogardzałyśmy - powiedziała Viv.- Boże, szko-da, że jej tu nie ma! Wzięła.- Rozejrzała się na boki i podjęła ciszej: -Wzięła jakieś tabletki, nie? Z apteki?- Nie wiem - odrzekła Betty.- Tak - potwierdziła Viv.- Na pewno.- Spróbuj siarczanu magnezu.- Próbowałam.Wszystko na nic.- No to gorąca kąpiel i gin.Viv mało nie wybuchnęła śmiechem.- W John Adams House? Woda nigdy nie jest tam dostatecznie cie-pła.Poza tym pomyśl, co by było, gdyby ktoś zobaczył albo wyczuł gin.U ojca też nie da rady.- Zadrżała na samą myśl.- Przecież musi istniećjakiś inny sposób.- Zrób sobie irygację mydlinami - zaproponowała po namyśleBetty.- To podobno działa.Trzeba tylko trafić we właściwe miejsce.Mogłabyś też spróbować.no wiesz.drutem.- Boże! - zawołała Viv, czując nawrót mdłości.- Chyba nie dałabymrady.Zrobiłabyś to na moim miejscu?- Nie wiem.Może gdybym nie miała innego wyjścia.A może.podnoszenie ciężarów?- Jakich ciężarów? - spytała Viv.- Na przykład worków z piaskiem.O, albo podskoki?Viv pomyślała o rundkach, jakie odbyła w ciągu ostatnich dwóch ty-godni: uciążliwych podróżach pociągiem i autobusem, niezliczonychwspinaczkach po schodach.- To na nic - skwitowała.- A moczenie bilonu w wodzie do picia?- Stare przesądy.- Mimo to coś w nich jest.Viv odwróciła wzrok.Zapadł zmrok.Na chodnikach za skweremkrzyżowały się czasem światła latarek.Jednakże okoliczne domy tkwiływ kompletnej ciszy i bezruchu.Viv poczuła, że Betty drży, i sama teżzadrżała.Mimo to nie ruszyła się z ławki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Indeks
- Erikson Steven Malazańska Księga Poległych Tom 5.2 Przypływy Nocy. Siódme Zamknięcie
- Ewing Lynne Córki księżyca 01 Bogini nocy, W zimnym ogniu
- Adrian Lara Rasa rodka Nocy 08 We władaniu północy (oficj.)(1)
- Andrea Cremer Cień Nocy #3 Bloodroose (tum. nieoficjalne Translate Dreams)
- Andrea Cremer Cień Nocy 03 Bloodrose tłum. nieof
- Adrian Lara Rasa Srodka Nocy We wladaniu polnocy (oficj.) (2)
- Higgins Jack Sean Dillon 10.mierć jest zwiastunem nocy
- Sandra Brown W objęciach nocy 02 Następny wit
- Keri Arthur Zew nocy 01 Wschodzšcy księżyc (2)
- [5 2]Eriskon Steven Przypływy Nocy Siódme zamknięcie
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- szopcia.htw.pl