[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co nie znaczy, żeby Grace miała wolny czas na takie zabiegi.Wobec tylu braków w protektoracie ona też, jak inneosadniczki, uciekła się do wytwarzania samodzielnie potrzebnych produktów.Od Lucille Donald nauczyła się robić masło w starych butelkach po przyprawie indyjskiej, świece z sadła baraniego za pomocąpompki rowerowej i kartoflane drożdże na sposób Kikuju.Przedsiębiorcza Lucille zademonstrowała jej nawet, jakdobrze stare listki herbaty służą do polerowania szkła i drewna.Poza wykonywaniem tych pracochłonnych zadańGrace podlewała i pieliła swój mały warzywnik, wyganiała antylopy i hieny ze swojej ziemi, nadzorowała służącegoimieniem Mario, usiłując wpoić w niego brytyjskie poczucie czystości i ładu, i wreszcie wędrowała po wioskachKikuju w nadziei, że pozyska sobie życzliwość i zaufanie Afrykanów.Starała się też wygospodarować chwile dlasiebie, żeby pisać dziennik, czytać  Timesa" sprzed sześciu miesięcy i wysyłać regularnie listy do przyjaciół wAnglii, do Stowarzyszenia Misyjnego Suffolk, do rządu.Już sobie uświadomiła, że najcenniejszą dla niej korzyścią,odniesioną na studiach medycznych, jest umiejętność zajmowania się kilkoma sprawami naraz.Dzień wstawał ożywiony gwarem ptaków.Drozdy i rudziki napełniały powietrze piosenkami, skowronki igajówki-pokrzewki uznały, że już trzeba powitać słońce, dziwna kukułka o czerwonej piersi przysiadła na gałęzi ipowtarzała: mysz-daj-chmiel, w kółko i w kółko.To z powodu ptaków Grace nazwała swój dom Domkiem PtasiejPieśni.Wybrała miejsce na budowę z taką samą rozwagą, z jaką rozpoczynała każde przedsięwzięcie.Wiedząc, że terenpołożony niżej może grozić niebezpieczeństwem malarii, a mieszkanie na wzgórzu oznacza konieczność dowożeniawody z rzeki pod górę, wybrała przy skraju swoich trzydziestu akrów wciąż jeszcze gęstej puszczy miejsce, gdzieszeroki płaski brzeg rzeki prawie niedostrzegalnie się wznosił.Na tym łagodnym, dobrze nawodnionym zboczu,łatwo dostępnym znad Chanii, zbudowała bungalow, który wyglądał jak skrzyżowanie chaty afrykańskiej i domku wSuffolk.Był długi, niski, pokryty strzechą, cały otoczony werandą.Frontowy mały trawnik obramowywałystokrotki, maki i szałwia.W domku miała kilka mebli, przywiezionych z Anglii: ładny stary kredens, łóżko zbaldachimem, stół kuchenny i dwa fotele Morris, które postawiła przed ogromnym kamiennym kominkiem.Podłogę, czyli twardo ubitą ziemię, skrapianą płynem Jeyesa dla odstraszenia pcheł i białych mrówek, przykrywałyskóry zebr i antylop.Na ścianie nad kominkiem wisiała skóra lamparta.Zastrzelił go Valentine pewny, że to tenkocur porywa jego ogary.Krzesła wokół stołu były właściwie skrzynkami.Na takiej skrzynce, siedząc teraz przy śniadaniu, Grace uczyła się zpodręcz- nika gramatyki Kikuju.Za nią stała szafa apteczna - wyraznie oznaczone etykietkami puszki, butelki i pudełkaczekały na półkach, niewiele jednak z nich dotychczas miała okazję użyć.Prowadziła spokojne życie, poniekąd rozwścieczająco spokojne.Przecież przyjechała do Wschodniej Afryki nie poto, by wypiekać chleb i robić mydło.Przyjechała, by leczyć, nauczać, wnosić światło w mrok epoki kamiennej.Ależeby leczyć, trzeba mieć pacjentów, żeby nauczać, trzeba mieć uczniów, żeby rozjaśnić ciemność, trzeba mieć olejdo lampy.Dlaczego krajowcy trzymają się z daleka?- Pracują przecież u mojego brata chętnie, więc dlaczego nie chcą przychodzić do mojej przychodni? - zapytałakiedyś sir Jamesa.- Valentine jest buana - wyjaśnił.- To oni rozumieją.W dodatku zaskarbił sobie ich szacunek tym, że ich bije.Ale ty,Grace, dla Kikuju nie jesteś kobietą, która się wykazała.Nie masz męża, nie masz dzieci.W ich oczach, jaki z ciebiepożytek?- Do misji w Nyeri chodzą.- Owszem, bo dostają tam nowe imiona.Afrykanin widzi, że władzę w tym kraju mają ludzie o imionach takich jakGeorge czy Joseph.Dowiaduje się, że też może się tak nazywać, jeżeli pójdzie do chrześcijan i da się ochrzcić.Tubylcy stoją w ogonku do imion ozungu, bo bardzo pragną być równi białym.A ty, Grace, nie mówisz kazań, nieudzielasz chrztu.Nie masz krzyża na swoim dachu i nie nadajesz nowych imion.Więc po co by przychodzili dociebie?To właśnie miała być w misji domena Jeremy'ego: kazania i chrzest.On i ona tworzyliby zespół - kaznodzieja ilekarz.Grace pojęła, że bez Jeremy'ego nic nie zdziała.- Usłuchaj mojej najlepszej rady - powiedział James.- Zjednaj sobie naczelnika Madengeja.Z chwilą kiedy gozjednasz, wszystkosię ułoży.Madengej! Człowiek ledwie o jeden szczebel ewolucyjny wyżej niż zwierzęta puszczy.Wojownik, który nazmieniający się świat patrzy z pogardą, siedząc w cieniu, podczas gdy jego kobiety harują, aż im grzbiety pękają wskwarze słońca.- Gdybym potrafiła pozyskać Madengeja - powiedziała Grace -chyba byłabym też zdolna do przywołania deszczu!James roześmiał się wtedy, opalona skóra wokół oczu zmarszczyła mu się drobniutko.On ma piękny głos, pomyślałaGrace.Pełen ogłady, szlachetny, taki głos, jaki chce się słyszeć w teatrze szekspirowskim. James.Saba to prezent od niego.Znalazł ją w czasie polowania na gepardy, które zabijały jego bydło.Kula z jego strzelbyuczyniła z niej sierotę, więc ją przywiózł, żeby była domową kotką.Mrużąc oczy nad stronicą gramatyki Kikuju, Grace zdała sobie sprawę, że zamiast się uczyć, znowu błądzi myślami.Czy wszystkie myśli muszą prowadzić do Jamesa, zastanowiła się.Czy zawsze tak będzie? Z Jeremym było inaczej.Poznali się w sali operacyjnej na szpitalnym statku i pokochali się prawie od pierwszego wejrzenia.Wojna niepozwalała na przewlekanie romantyczności, zalotów.Marzyć o Jeremym Grace nie zdążyła, już po paru dniachukładali plany wspólnej przyszłości.Ale w końcu, zadała sobie Grace pytanie, czy dobrze znałam Je-remy'ego? Na statku rozmawialiśmy i rozmawiali,ale o czym?Zmarszczyła brwi, usiłując sobie przypomnieć.Nawet rysy jego twarzy przysnuły się mgłą w jej pamięci.A każdesłowo sir Jamesa pamiętała doskonale, w każdej chwili mogła mieć przed oczami tę interesującą twarz.I wiedziała osir Jamesie o wiele więcej niż kiedykolwiek o Jeremym Manningsie.Po raz pierwszy Grace zawitała do Kilima Simba, na ranczo Donaldów odległe o osiem mil na północ, w maju.Przyjęła wtedy na świat ich córeczkę, Gretchen.Sir James przyjechał po nią wozem ciągniętym przez somalijskiegokuca, towarzyszyli mu synowie, Ralph i Geoffrey.Grace odkryła w tamten poranek, że puszcza Nyeri kończy się tużza posiadłością Trevertonów i stopniowo ustępuje ogromnym połaciom sawanny, która rozciąga się jak pszenicznemorze do stóp góry Kenya [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki