[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Posoka im gonie dał. Dostał dwadzieścia pięć.A rok pózniej doszło do mnie, że załapał się na świadkakoronnego, co musiało przynieść mu spore korzyści. Ale że aż takie? Zwolnienie? No bo został zwolniony.To na pewno był on.Obcięte palce mu nie odrosły, gębapaskudy została.Wąs i przefarbowane na Rubika włosy nie zmieniły go na tyle, żebym nierozpoznał plugawca. I on też mnie rozpoznał. Patrzyłem mu w oczy, a do Jerzego powiedziałem: Może być dziwnie.Widzę tu gościa, którego trzy lata temu pomogłem wsadzić zakratki.Nie dodałem:  Wiedząc, że usiłuje sobie nagrabić słomy pod dupę, rozpuściłem przezznajomych klawiszy pogłoskę, że jest pedofilem i gwałcicielem.Myślałem, że to załatwisprawę, ale  co widziałem teraz naocznie  nie załatwiło.Podpatrzonym na filmach gestem Posoka wycelował do mnie z palca.Użył tego, którymiał  wskazującego lewej dłoni.Nie poruszyłem się, patrzyłem na niego bez ruchu, starałemsię, żeby to było spojrzenie kobry, chwilę przed atakiem na szczura.Szczur opuścił rękę i zkrzywym uśmieszkiem odwrócił się i szybko wpasował w tłum. Idziemy  powiedziałem do Jerzego.Włożyłem kelnerce w dłoń pięć dych i nie zwlekając ruszyłem w odwrotnym do Posokikierunku.Micra grzecznie czekała na nas, ułożony na uszczelce szyby listek nadal tam leżał;na razie nie było powodu do nadmiernego niepokoju. To co, Toruń?  zapytałem.Jerzy milczał chwilę. Trochę to takie. Pokręcił głową. Nieprzygotowane.Zwolniłem do przepisowejpięćdziesiątki. Zmieńmy przynajmniej wóz  rzucił w przestrzeń Jerzy.Wywołał z pamięci swojegopalma jakiś numer i po angielsku zażądał zmiany wozu.Umówił się na spotkanie w parkuKaskada.Swoją drogą, pomyślałem, najpierw oficerowie Armii Czerwonej rządzili się u nas, jak u siebie, albo i gorzej, a teraz nowy ukochany sojusznik pracuje tu bez żadnej kontroli? Czy tomoże ja jestem tym kontrolerem? Nie chcę.Mieliśmy sporo czasu, zużyłem go na kluczenie po kilku uliczkach, na którychmusiałbym zauważyć ogon.Oczywiście można było podłożyć nam nadajnik i w ogóle niejezdzić po mieście.Pół godziny pózniej byliśmy na Popiełuszki.Jerzy odebrał telefon,wskazał głową wsuwającą się przed nas toyotę. Na najbliższych światłach po skrzyżowaniu z Armią Krajową przesiadamy się do nich.Ja prowadzę.Dobra, rzuciłem okiem do tyłu, nic nie zostało po mnie w tym samochodziku.Jerzyotworzył skrytkę, wyjął płaskie ciężkie pudełko i po chwili wahania ułożył je sobie nakolanach.Słusznie, jedna pukawa więcej, to zawsze o jedną pukawę więcej.Akcja zamiany wozów odbyła się sprawnie i nawet nie wzbudziła specjalnegozainteresowania pasażerów stojącej na przeciwległym końcu skrzyżowania mazdy.Kłócili sięo coś, z tyłu dziewczynka okładała starszego brata, a ten zabierał się do pokazania jej, kto wtym kraju nie lubi przesolonej zupy.Grafitowy nissan navara dogonił nas za miastem.Już wcześniej ustawiłem sobie lusterkona przysłonie tak, że obserwowałem drogę za nami, przez długi czas miałem za plecamisłońce i pustą drogę, potem, za zakrętem, gdy słońce skryło się na pół minuty za drzewami,zobaczyłem, że dogania nas para, właśnie navara i opel turan.Navara zawisła za nami, Turannas wyprzedził, ale odchodził bardzo wolno, tyle tylko, żeby się wydawało, że odchodzi. Czyżby?  mruknąłem.Przez chwilę bawiła mnie myśl, że wóz, wypełniony pewnie półtuzinem uzbrojonychbandziorów ma rybę na tylnej klapie.Postrzelamy se, pospowiadamy się!Jerzy uważnie patrzył w lusterko, potem jakby się namyślił, bez słowa otworzył trzymanąprzez cały czas na kolanach kasetę i wyjął miłego oku hecklera & kocha, dwa magazynkiwłożył do kieszeni, pustą kasetę cisnął za siebie. Uciekamy? Wydajemy bój? Czekamy?  zapytałem zaciekawiony. Nie wiem, dwa vany to kupa ludzi.Guimonów chyba nie ma, raczej bym je wyczuł. O? To zmienię amunicję!Zabrałem się do roboty.Wymiana magazynków zajęła mi pół minuty.Jerzy w tym czasiepowiadomił kogoś gdzie jesteśmy.Sięgnąłem po omacku do torby, wyjąłem Pana Puka i pasgeorn, potem się zawahałem: Posoka musiał dobrze zapamiętać giętką żmiję zmieniającą sięw mgnieniu oka w prostą szablę.Ale gdyby doszło co do czego, to Posoka, czy będę miał pas,czy nie, i tak mi da popalić.Włożyłem więc pas pod koszulę, z trudem lecz udało się.Zbliżaliśmy się do skrzyżowania.Turan przed nami zwolnił, w okolicy było jednak sporozabudowań i pojawiło się kilka samochodów, nic więcej nie mogli zrobić. Podkręcimy obroty  mruknął Jerzy.Włączył prawy kierunkowskaz, skręcił w lewo i gwałtownie dodał gazu.Turan, oczywiście, pomknął w prawo, rozjarzyły mu się światła stopów, zniknął za stojącą wrozwidleniu dróg willą.Nabieraliśmy prędkości, navara za nami utrzymywała jednak dystansbez specjalnego wysiłku.Nie było co liczyć na niemoc umysłową konstruktorów nissana. Pokaż tego swojego GPS-a.Jerzy sięgnął do paska, odpiął i podał mi jakieś nieznane wypasione na Maksiaamerykańskie cudo.Ale kilka wskazówek pózniej miałem na ekranie naszą pozycję i okolicę,zwiększyłem skalę. Wiesz co, mamy za trzy kilometry odnogę w prawo, pod wiaduktem, któregomoglibyśmy bronić, przynajmniej przez moment, dopóki nie zaczną przełazić górą, a dalejmamy rzekę, rozlewisko jakiegoś dopływu Wisły i mostek.Tego tak szybko nie sforsują. Okej.Wcisnął gaz do dechy, oderwał się nieco  bardzo nieco  od navary, zyskaliśmy możesiedemdziesiąt metrów, ale i to było dobre [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki