[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Swego czasu podawał się za Libijczyka,Ahmeda Nagiba.Obecnie chce uchodzić za irańskiego księciaspokrewnionego jakoby z byłym szachem.Nazywa się, wedługjego nowojorskiej wersji, Hazir Reza Abdullah.Zenon radził,żeby pan mu nie ufał.A co do mnie, to wcale nie jestempewien, czy ten irański  książę" nie maczał palców w tejneapolitańskiej wpadce.Jak więc pan widzi, jestem niezlezorientowany w branży.Nie tylko policja nam zagraża.Nieuczciwa konkurencja także.- Chciałby pan ze mną pracować? - spytał wprost Biernacki.- Chętnie.Jeżeli oczywiście ma pan do mnie zaufanie.- Powiedzmy, że mam.- Co mi pan proponuje? Ostrzegam, że jestem bardzokosztownym współpracownikiem.wyjdzie.Może sypać, jeżeli trafia się czasem twardy typ tomoże być grubszy klops.Biernacki uśmiechnął się.- Nic nie szkodzi.Nie takich już miewałem  kosztownych"współpracowników.Ma pan ochotę przejechać się doMontrealu?- Dlaczego nie? Lubię podróżować. - To świetnie.Jutro wieczorem odpływa mój motorowyjacht.Niech pan przyjdzie tak około godziny osiemnastej.Zaokrętujemy pana.-Jakie będzie moje zadanie?- Wszystkie szczegóły omówimy w mojej kabinie.Jestempewien, że będzie pan zadowolony.-Ja także.Biernacki uprzejmie odprowadził swojego gościa do drzwi.-I niech pan nie zapomni.Jacht nazywa się  Annabel-la".Lepiej niech pan nikogo nie pyta.Aatwo pan znajdzie.Toduży jacht, którym można opłynąć cały świat.Po powrocie do hotelu Zwoliński położył się, ale mimozmęczenia nie mógł zasnąć.Niespokojne myśli kłębiły mu siępod czaszką.- To wszystko było zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe.Czyż to możliwe, żeby taki chytry lis jak Biernacki dał się taknabrać? Prawda, że informacje, które otrzymał były bardzoprzekonujące, ale ostatecznie policja mogła także dysponowaćtymi wszystkimi wiadomościami.Nazajutrz z samego rana pobiegł do automatu (wolał niekorzystać z hotelowego aparatu) i zadzwonił do hrabiny Alicji.W krótkich słowach powiedział, jak sprawa wygląda, i prosił,żeby zawiadomiła Ronalda.Resztę dnia spędził na nerwowymoczekiwaniu.Zdawał sobie doskonale sprawę, że ryzykujebardzo dużo, być może życie.Ludzie, z którymi rozpocząłpodjazdową wojnę, nie będą mieli żadnych skrupułów.Albokula, albo czymś ciężkim w głowę i za burtę.Starannie obejrzałpistolet, naładował i wsunął do kieszeni marynarki dwazapasowe magazynki.Wiedział, że w razie wpadki to niewieleda, ale zawsze wypróbowana broń pod pachą dodawała mupewności siebie.Wreszcie nadszedł wieczór.O siedemnastej trzydzieści był już na przystani.JachtBiernackiego znalazł bez trudu. Annabella".Duży, luksusowyjacht, wyposażony w potężne motory.Maszty i żagle służyłyraczej do rozrywki aniżeli do nawigacji.Pan baron przywitał go z wylewną serdecznością.- Cieszę się, że pan przyszedł, bardzo się cieszę.Naprawdę. - Dlaczegóż miałbym nie przyjść? - zdziwił się Zwoliński.- Mogło coś panu niespodziewanego wypaść.Zwolińskiemuwydało się, że słowo  wypaść" miało jakieś specjalnezaakcentowanie.- A teraz pokaże panu moją kabinę - rzekł Biernacki.Po schodkach zeszli w dół.Duża kabina urządzona była zprawdziwym przepychem.Na środku stał prostokątny stół,zarzucony mapami.W tej chwili zawarczały motory i jachtodbił od mola.-Już płyniemy? - zdziwił się Zwoliński.-Już płyniemy -przytaknął pan baron.- Czyżby pana to zaskoczyło, misterKowalski?- Sądziłem, że mamy wyruszyć po zachodzie słońca.-Jużprawie słońce zachodzi.A lepiej wyjść w morze jeszcze wświetle dziennym.Niech pan siada.Pokażę panu trasę, jakąbędziemy płynąć.- Do Montrealu?- Tak, prościutko do Montrealu.Mam nadzieję, że niebędziemy musieli zbaczać z kursu.Zwoliński czuł się niewyraznie.Z trudem przełknął ślinę.Jedynie tkwiący w kaburze pod pachą pistolet dodawał muotuchy.Biernacki pochylił się nad mapami.- Niech pan spojrzy.W tej chwili ktoś zapukał do drzwi.Wszedł oficer weleganckim marynarskim mundurze.- Panie baronie, dwie patrolowe motorówki płyną w naszymkierunku.Dają sygnał, żeby się zatrzymać.- Maszyny stop - rozkazał Biernacki.Policyjne motorówki szybko dogoniły jacht.Niebawem pięciupolicjantów znalazło się na pokładzie.- Kto jest właścicielem tego jachtu? -Ja.Baron Wilhelm vonKarlinger.Porucznik przyłożył dłoń do czapki.- Proszę nam wybaczyć, panie baronie, ale poszukujemyzbiegłego kryminalisty, handlarza narkotyków.- U mnie panowie szukają handlarza narkotyków? -zdumiałsię pan baron. - Czy pan ostatnio angażował jakichś nowych marynarzy?- Tak.O ile wiem, to dwóch czy trzech.- Czy możemy obejrzeć jacht?- Proszę uprzejmie.Mój oficer panów oprowadzi.Po dłuższej chwili policjanci znowu pojawili się na pokładzie,prowadząc skutego osobnika.Zwoliński spojrzał i zmartwiał.Marcello Ponetti.To był prawdziwy cios.Nie ulegałowątpliwości, żeten przeklęty Sycylijczyk go sypnął.Jeżelipolicjanci odpłyną i on zostanie zdany na łaskę Biernackiego,to może już nigdy nie zobaczy Laury i dzieci.Nerwowo zaczął szukać jakiegoś wyjścia z tej beznadziejnejsytuacji.Jednakże żaden genialny pomysł nie przychodził mudo głowy.Jak się wycofać z tej podróży do Montrealu? Jak sięratować?- Dokąd pan się udaje, panie baronie? - spytał porucznik.- Do Montrealu - brzmiała odpowiedz.- W celach turystycznych?- Nie tylko - uśmiechnął się pan baron.- Pragnę odwiedzićmojego kuzyna, a poza tym mam tam też do załatwienia pewnesprawy handlowe.- Czy można zapytać, jakie to sprawy handlowe? ,- Zapewniam pana, że nie chodzi o narkotyki.Porucznikroześmiał się, robiąc wrażenie szczerze ubawionego.- Ani przez chwilę nie podejrzewałem pana o tego rodzajutransakcje handlowe.- Oprócz tego, że poświęcam się malarstwu, jestemzamiłowanym filatelistą - wyjaśniał w dalszym ciągu panbaron.- Otóż.mój kanadyjski agent zawiadomił mnie, żejeden z jego klientów interesowałby się moimi klaserami,których fotokopie mu przesłałem.Jeżeli te sprawy panainteresują, panie poruczniku, to chętnie pokażę panu mojefilatelistyczne zbiory.- Bardzo dziękuję, ale filatelistyka mnie nie interesuje -uśmiechnął się porucznik i spojrzał na Zwolińskiego.- Czy panjest pasażerem, czy członkiem załogi?- To mój gość - wyjaśnił pośpiesznie pan baron.- MisterWierusz-Kowalski. - Pan jest Polakiem?- Tak, jestem Polakiem - odparł Zwoliński, który zaczynałodczuwać niejaką ulgę.- Niedawno przyjechałem do NowegoJorku.- Czy mogę zobaczyć pański paszport?- Oczywiście.Proszę uprzejmie.Policjant wziął paszport i przeglądał go bardzo uważnie.- Czy coś nie w porządku? - spytał Zwoliński.- Bardzo żałuję, ale z tym paszportem nie może pan się udaćdo Montrealu - odparł porucznik.- A to dlaczego? - wtrącił się dość energicznie pan baron.- Bo w paszporcie brak wizy kanadyjskiej.Zwoliński uderzyłsię dłonią w czoło.- Do diabła! Nie pomyślałem o tym.- Będzie pan musiał przesiąść się do naszej motorówki -powiedział porucznik.Zwoliński zrobił zgnębioną minę.- No cóż.trudno.Nie wszystko się człowiekowi w życiuukłada tak, jakby sobie tego życzył.%7łegnam pana, paniebaronie.%7łałuję, że nam się ta wycieczka nie udała.-I ja także żałuję.Może nawet bardziej aniżeli pan-powiedział pan baron, nie wyciągając ręki na pożegnanie.- Good luck, mister Kowalski.***Harding rozsiadł się wygodnie w fotelu i zapalił papierosa.- Wyobrażam sobie, jak się poczułeś, kiedy zobaczyłeś tegoSycyliczyka.- Muszę przyznać, że poczułem się nieszczególnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki