[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Oczywiście, że pamiętam.Znalazłeś Kalinę?- Nie znalazłem.Prawdę mówiąc, nie bardzo go szukam.Mam ważniejsze sprawy na głowie.A jak tobie leci?- Jak krew z nosa  burknął Olszewski i odłożył słuchawkę.Kociuba nie posiadał się z radości.Tak był podekscy-towany, że aż walnął pięścią Oleszka w plecy, chociaż niebyli ze sobą aż w takiej komitywie.- Pasuje, cholera jasna! Rozumiecie, co to znaczy?Wszystko pasuje, i fotografia, i rękopis, i w ogóle wszystko.To ten facet, którego szukam.- Ale że wam tak szybko zrobili ekspertyzę pisma zdziwił się Oleszek.- U nas tak się pracuje.Systemem błyskawicznym.Jaktrzeba, to potrafią się pospieszyć  Kociuba zacierał ręce zzadowolenia. Szafa gra, szafa gra  powtarzał. Co zazbieg okoliczności, że akurat z tym szoferem mieszkaGabriel, właśnie ten Gabriel, o którego nam chodzi.- Chcecie go ściągnąć do komendy?- Oczywiście.Teraz już mogę go przesłuchać.Kociuba jednak musiał uzbroić się w cierpliwość.Przez cały dzień nigdzie nie można było znalezć Rupiń-skiego.Dopiero nazajutrz rano sierżant Nowak dostarczył do komendy współlokatora  pana Gienia.Kociuba poprosił Oleszka, żeby był obecny przy tejrozmowie.Wolał mieć świadka.Rupiński nie robił wrażenia człowieka speszonego czyzdenerwowanego.Niechętnym spojrzeniem obrzucił mi-licjantów, usiadł i nie pytając o pozwolenie zapalił pa-pierosa.Chłop był rosły, barczysty, tryskający zdrowiem ienergią życiową.Kociuba przez chwilę przyglądał się tej szerokiej, onieregularnych rysach twarzy, w której mocnym blaskiemświeciły czarne, nieco skośne oczy.Pierwszy odezwał się Rupiński:- Czego chcecie ode mnie? O co chodzi?Kociuba nie zwróci! uwagi na agresywny ton swegorozmówcy.Spokojnie zanotował dane personalne, upo-rządkował porozrzucane na biurku kartki papieru i dopierowtedy zwrócił się do przesłuchiwanego:- Chyba pan wie, w jakim celu wezwaliśmy pana dokomendy.Rupiński wzruszył ramionami.- Nie mam pojęcia.- Chodzi o morderstwo.- O morderstwo? Ależ ja nikogo nie zamordowałem! Coteż pan.?- W Warszawie został zamordowany w swoim mieszkaniuniejaki Zenon Mierzycki.Znał go pan, prawda?- Nie.Nie znałem takiego człowieka.Nigdy nie znałem.- Panie Rupiński  Kociuba mówił spokojnym, alestanowczym głosem. Muszę pana ostrzec, że wszystkiekłamstwa pogorszą pańską sytuację i zostaną wykorzystaneprzeciwko panu.Radzę więc mówić prawdę.- Ja nie kłamię.- Przed chwilą powiedział pan, że pan nie znał ZenonaMierzyckiego.- Bo nie znałem.- W mieszkaniu zamordowanego znalezliśmy książkę podtytułem  Sztuka fałszerzy  Fałszerze sztuki.W tej książce napisał pan własnoręcznie dedykację, która dokładniebrzmiała:  Niezawodnemu kumplowi Zenonowi tępouczającą lekturę ofiarowuje zawsze wierny i oddanyGabriel.Twarz Rupińskiego nabiegła krwią.- Poza tym  ciągnął Kociuba  na wiosnę tego rokuodwiedził pan wraz z dwoma swoimi przyjaciółmi ZenonaMierzyckiego, który pracował w pewnym lokalu podWarszawą.Miał pan zamiar rozprawić się z nim, ale naprzeszkodzie stanął jeden młody człowiek, który was pobiłdo nieprzytomności, a następnie odwiózł do Warszawy izostawił pod pogotowiem ratunkowym, gdzie znalazł wasfunkcjonariusz milicji, który w każdej chwili możestwierdzić pańską tożsamość.Widzi więc pan, że nie masensu kłamać, zaprzeczać.Rupiński zwiesił głowę.Milczał.- Więc przyznaje pan, że znał pan Zenona Mierzyckiego inie tylko pan go znał, ale nawet łączyły go z panem więzyprzyjazni.Do pewnego czasu, oczywiście.Rupiński w dalszym ciągu milczał.- A więc powtarzam pytanie.Czy znał pan ZenonaMierzyckiego?  nie tracił cierpliwości Kociuba.- Znałem.Kociuba poprawił się na krześle i zanotował coś nakawałku papieru.- Skoro wyjaśniliśmy sobie tę sprawę, to może przej-dziemy do następnych zagadnień.Zostało stwierdzone, żepożyczał pan wóz od niejakiego Feliksa Wróblewskiego.Tojest  Opel , szary  Opel.Pan Wróblewski twierdzi, że wózjest w takim stanie, że można nim przejechać najwyżejkilka, kilkanaście kilometrów i że w żaden sposób nie dałbytego wozu na jazdę do Warszawy.Jak to się stało, żepanowie jednak pojechali tym wozem do Warszawy?Rupiński wzruszył ramionami.- Wypożyczył wóz, to żeśmy pojechali.Ja się tam na tymnie znam.Nie jestem kierowcą.Zabrałem się przy okazji.- A kto prowadził wóz? - Jeden taki.- Konkretnie kto? Jak się nazywa?- Ten drugi mówił do niego Witek, a nazwiska to nieznam.- A nazwisko tego drugiego?- Także nie wiem.Przypadkowo [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki