[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nic pod tą bluzą nie miała.I tu,na północy, trwało jeszcze lato.Naraz, ni stąd ni zowąd, odłożyła łyżeczkę i wyciągnię-tym ponad kubkiem wskazującym palcem dotknęła mojejdłoni.I nawet nie uśmiechając się, powiedziała, że chybato właśnie mnie szuka.Ojciec wysłał ją  Ewę Wędziń-ską  po mnie na dworzec.Tak więc razem wsiedliśmy do kolejki, która zawiozła nas do Oliwy.Trzymając mnieza przegub, niby ciepłymi kajdankami, prowadziła przezperony i puściła dopiero wtedy, kiedy usiedliśmy.Pachniałaniezwykle świeżą korą. Będziesz u nas mieszkał  powiedziała. Tylko kilka dni  odpowiedziałem. Zostaniesz u nas cały czas  dodała i wskazującympalcem znów dotknęła mojej ręki.A potem przykryła jącałą dłonią.Teczkę z projektami oddałem w oliwskich zakładachtekstylnych.Były to wzory na ogłoszony przez nich kon-kurs.Może nawet je wykorzystają.Właśnie w tym celuprzyjechałem.I żeby odwiedzić Tadeusza Wędzińskiego.W bramie fabryki Ewa, jakby rzeczywiście bała sięo mnie, ponownie chwyciła moją rękę.A teraz pojedziemyobejrzeć morze  powiedziała.Przejechaliśmy dwie-trzystacje.Pociąg pędził po wysokim nasypie, przez zalesionezbocza, aż nagle po prawej stronie, w dole, zarysował sięzalesiony brzeg i ciemniejące niebo, pod którym w opa-rach falowało morze.Stacja nazywała się Kamienny Potok,a z peronu prowadziły schodki w dół na szosę, a za nią byłlas i domy wśród drzew.76 Może coś zjemy?  zaproponowała Ewa Wędziń-ska. Czy lubisz ryby? Raczej nie. To możesz zjeść hot doga.Jedliśmy na stojąco koło przeszklonej budki.Ewa sma-żoną rybę z bułką, a ja hot doga.Ułamała kawałeczekusmażonej na chrupko ryby i dotknęła nim moich ust.Zaczekała, aż otworzę usta, i delikatnie wsunęła. My tu jemy dużo ryb  powiedziała.Kupiliśmy też za siedem złotych butelkę karmelowegopiwa i popijaliśmy na zmianę.Włosy Ewy Wędzińskiejrozwiane podmuchami wiatru od morza ocierały się too butelkę, to o moją twarz.I znowu poczułem zapach brzo-zowej kory. Zaczekaj troszeczkę  powiedziała, gdy opróżnili-śmy butelkę.Z kieszeni bluzy wyjęła zdjęcie.Byłem na nimrazem z Martą.Tadeusz Wędziński zrobił nam to zdjęcieosiem lat temu. A gdzie ona teraz jest?  wskazała palcem na Martę. Nie wiem  odpowiedziałem. Jak to nie wiesz? Rozwiedliśmy się. To ja ją odetnę. Odcinaj.Szerokim szlakiem ruszyliśmy w kierunku lasu, ale gdytylko doszliśmy do drzew, nasza ścieżka wśród krzacz-ków jagód rozeszła się w drobne dróżki.Szliśmy wzdłużcichego strumyka, który niósł wcześnie pożółkłe klonowei brzozowe liście.Zdarzały się też ciemne sosny z nie- foremnymi korzeniami, które strumyk omijał szybkim77nurtem.Las pachniał tak samo jak Ewa.Była to wońopadłych liści, odartych brzozowych pni i może całegotego wybrzeża.Ciągle nie słyszeliśmy szumu morza, choć musiało jużbyć całkiem blisko.I rzeczywiście gęsty las raptownie sięurwał.U podnóża drzew bielał morski piasek.Plusk po-toczku całkowicie ucichł i bezgłośnie wpływał do morza.Przy ujściu leżała odwrócona dnem do góry łódz.Jej żebraznaczył naniesiony wiatrem piach.Ciągnąca się między skrajem lasu i brzegiem morzaplaża jaśniała w blasku słońca.Była wyludniona i aż dozaznaczonego ciemnym, zalesionym cyplem Orłowa cał-kowicie pusta.Tylko jakiś chudy, czarny psiak biegł samymskrajem, wzdłuż zalewanej przez fale plaży.Piasek był zimny, nie było czuć zapachu morza, tylkonad wyrzuconą przez fale i osiadłą na piachu brudnąpianą wyczuwało się charakterystyczną woń jodu.Wodabyła wręcz lodowata, ale mimo to zaczęliśmy w niej bro-dzić. Coś ci pokażę  powiedziała Ewa Wędzińska, kiedyjuż suszyliśmy się w pobliżu krzaczków z jagodami.Wyjęła małe puzderko ze szklaną przykrywką.W środkuznajdowało się podobne do wiewiórki małe zwierzątkoz niewiadomego tworzywa oraz malutki orzeszek laskowy.W zależności od zmyślnego poruszania pudełeczkiem wie-wiórka chwytała pyszczkiem orzeszek. To taka zabawka, chyba nic mądrego  powiedziałaEwa. Bo ja wiem, zmyślna  odpowiedziałem. Dostałam od przyjaciela, produkuje takie cudeńka.78Trochę przysnąłem.Oprzytomniałem, kiedy Ewa zasło-niła sobą słońce.Powoli pochyliła się nade mną, aż jej za-wieszony na rzemykach zegarek dotknął mego podbródka. Miły gościu  odezwała się.Spojrzałem na kołyszący się przede mną zegarek.Do-chodziła jedenasta. Ja już muszę iść  powiedziała.Usiadłem.Ewa, całkowicie ubrana, przykucnęła kołomnie i machała fotografią. No to mogę odciąć tę panią? Możesz. Teraz już pójdę.Dobrze? Możesz iść  odpowiedziałem. Ale potem się jeszcze spotkamy. Oczywiście. I to chyba nie raz  powiedziała.Szybko minęło południe, a na plaży aż do Orłowa niewydarzyło się nic szczególnego.Na wywróconej dnemdo góry łodzi siedziała sobie zakonnica.Zdjęte przez nią sandały leżały w piachu, a ona poruszała palcamistóp, jakby je gimnastykując.Potem ześliznęła się z łódkii zrobiła kilka kroków tak, aby woda przykryła jej stopy.Patrzyła na kołyszącą się przed nią na fali butelkę popiwie  Gdańskie".Po południu zaczęło mocniej wiać.Chudy, czarny piesdalej biegał dokładnie po dzielącej morze od lądu rucho-mej linii.Zakonnica siedziała na łodzi i na słońcu suszyłapodwinięty do kolan habit.Przy jej opalonych łydkach,koło dulki na wiosła, leżała wyrzucona przez fale butelkapo piwie z utłuczoną szyjką.79Nieco okrężną drogą powróciłem na stację.Ale niemusiałem się śpieszyć.Na peronie podjadałem kupionew budce frytki i gapiłem się na kursujące w siedmiominu-towych odstępach niebiesko-żółte składy kolejki.Wpół do szóstej zajechałem do Wejherowa.TadeuszWędziński czekał już na mnie na stacji.W rękach trzymałdwa blaszane pudła z filmami.Kiedy mnie zobaczył, po-łożył je pod parkanem.Nie objął mnie na powitanie, niepoklepywał, tylko zwyczajnie uścisnął ramię.Po drugiejstronie jezdni czekały na nas dwa rowery.To na nich mie-liśmy pojechać do jego domu.Przed kinem zatrzymaliśmy się na chwilę.Przez okrągłeokienko wyjrzał młody człowiek o skołtunionych włosach [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki