[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skinąłjej grzecznie głową i skierował się prosto do ojca z flaszką gorzałki w ręce na pojednanie.- Siadajcie - zaprosił niechętnie Cullen, ale kiedy już do siebie przepili, stał siębardziej przyjazny, zapewne dlatego, że miło było posiedzieć z towarzyszem podróży iporozmawiać po angielsku.Nietrudno mu też przyszło dać się rozbroić Robowi, tak żewkrótce James Cullen opowiadał już gościowi o tym, co ich czeka.- Słyszałem o owcach wschodniej rasy, chudych i wąskich w grzbiecie, ale z taktłustymi ogonami i zadem, że bydlę potrafi długo przeżyć bez paszy, z własnych zapasów.Jagnięta mają jedwabiste runo o rzadkim blasku.Zaczekajcie chwilę, pokażę wam! - Zniknąłw namiocie i wrócił z czapką z baranka.Wełna była popielata i gęsto skręcona.- Najlepszygatunek - oznajmił z zapałem.- Runo zostaje takie kręte do piątego dnia życia jagnięcia, apóki bydlątko nie skończy dwóch miesięcy, jest faliste.Rob obejrzał czapkę i przyznał, że skórka jest piękna.- Och, piękna - powtórzył Cullen i włożył czapkę, co ich rozśmieszyło, bo wieczór byłciepły, a czapka miała chronić przed mrozami.Schował ją z powrotem w namiocie, zasiedliwe troje przy ogniu i ojciec dał Mary parę razy łyknąć ze swojego kubka.Z trudem przełknęłagorzałkę, lecz poczuła się po niej dziwnie bezpiecznie.Przetoczył się nad nimi grzmot wstrząsając posiniałym niebem, na dłuższą chwilębłyskawica oblała ich światłem i Mary ujrzała twarde płaszczyzny twarzy Roba, jednakże wrażliwe oczy, dzięki którym był piękny, pozostały w cieniu.- Dziwny kraj, grzmi i błyska jak wszędzie, ale ani kropli deszczu - odezwał sięCullen.- Dobrze pamiętam ranek, kiedy się urodziłaś, Mary Margaret.Wtedy też grzmiało ibłyskało, ale spadł ulewny szkocki deszcz, jakby niebiosa się otworzyły i nigdy nie miałyzamknąć.Rob pochylił się do przodu.- Musiało to być w Kilmarnock, gdzie wasza ojcowizna.- Nie, nie tam.W Saltcoats.Jej matka była z Tedderów z Saltcoats.Zawiozłem Jurę dostarej siedziby Tedderów, bo w ciąży bardzo tęskniła za matką, zabawiliśmy tam wesołodobrych kilka tygodni, aż przyszedł jej czas.Chwyciły ją bóle i zamiast w Kilmarnock, jakprzystało Cullenównie, Mary Margaret urodziła się w domu dziadka Teddera nad zatokąClyde.- Ojcze - powiedziała łagodnie Mary - pan Cole wcale może nieciekaw dnia moichurodzin.- Przeciwnie - zaprzeczył Rob, po czym jął wypytywać ojca i słuchał nie przerywając.Mary siedziała modląc się, by znów nie błysnęło, bo nie chciała, żeby ojciec zobaczył,iż dłoń balwierza leży na jej nagim ramieniu.Dotknięcie było lekkie jak puch, ale cała podnim zadrżała., jakby się otarła o przyszłość albo przejął ją nocny chłód.Jedenastego maja karawana dotarła nad zachodni brzeg Ardy, gdzie Kerl Frittapostanowił zatrzymać się na dzień.Dzięki temu podróżni mogli naprawić wozy i odświeżyć zapasy u okolicznychchłopów.Ojciec Mary wziął Seredy ego, najął przewodnika i przeprawił się z nimi na drugibrzeg, do Turcji, jak mały chłopiec nie mogąc się doczekać, kiedy zacznie poszukiwaniaowiec o tłustych ogonach.Godzinę pózniej Mary i Rob dosiedli razem na oklep karej kobyły i oddalili się odgwaru i tumultu obozu.Mijając obozowisko %7łydów Mary zauważyła, że szczupłymłodzieniec robi frywolną minę.Był to Szymon, ten, który uczył Roba.Wyszczerzył zęby i szturchnął w bok jednego z towarzyszy, pokazując mu, jakodjeżdżają.Właściwie wcale jej to nie obeszło.Kręciło jej się w głowie, może z powodu upału,gdyż ranne słońce paliło jak kula ognia.Objęła rękami pierś Roba, by nie spaść z konia, zamknęła oczy i oparła głowę o jegoszerokie plecy. W pewnej odległości od karawany minęli dwóch posępnych chłopów prowadzącychwołu obładowanego drewnem na opał.Obaj wytrzeszczyli na nich oczy, ale nie odpowiedzieli na pozdrowienie.Pewnie szli zdaleka, gdyż tutaj nie było drzew, tylko rozległe pola, bezludne teraz, siewy bowiem dawnoukończono, a zboża jeszcze nie dojrzały do zbiorów.Przyjechali nad jakiś strumień, Rob uwiązał konia do krzaka, zdjęli obuwie i weszli dooślepiająco migotliwej wody.Po obu brzegach lśniącego jej lustra rosła pszenica i Rob wskazał Mary kuszący chłódw cieniu wysokiego zboża.- Chodz, tu jest jak w jaskini - powiedział i zwinnie wczołgał się w pszenicę.Wsunęła się za nim, choć nie tak szybko jak on.W wysokim dojrzewającym zbożuzaszeleściło jakieś stworzenie i Mary się spłoszyła [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki