[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.W gabinecieDonata tłoczno.Przyjechali konsultanci z Warszawy iPoznania.Znajduje się wśród nich profesor Aucji.Właściwiekiedy studiowała, nie był on jeszcze profesorem, stał dopiero uprogu swojej wielkiej kariery.Przygląda się z zainteresowaniemswojej byłej studentce.Jaka przystojna z niej kobieta.Kiedyśbyła po prostu ładną dziewczyną, jak to się mówi, hożą iurodziwą - o szarych oczach, matowej, jasnoróżowej cerze iwłosach koloru dojrzałej pszenicy.Dziś jej uroda straciła naświeżości, ale stała się bardziej interesująca.Może na skutekzmęczenia? Ciemne sińce pogłębiają barwę oczu.Twarzprzybladła, ale za to bardziej uwydatniają się usta, nieumalowane, o delikatnym kolorze begonii, których uśmiech,gdy tylko się pojawi, przekreślają natychmiast dwie nieduże,lecz głębokie, gorzkie fałdki.Wszyscy koledzy dziwili się:kobieta wybrała chirurgię.Ale kilka lat pracy Aucji w jednej znajwiększych klinik warszawskich rozwiało obawy.Wróżono jejsławę.Dlaczego tak nagle uciekła z Warszawy i zaszyła się wNowoborach?Ktoś z obecnych przegląda plik gazet.Ani Donat, ani Aucja,ani nikt ze szpitala od paru dni nie miał gazety w ręku.Okazujesię, że w prasie pełno wzmianek i artykułów zarówno okatastrofie jak i o akcji ratunkowej, o pracy szpitala także.Sąnawet zdjęcia: Aucja w masce operatorskiej, Donat pochyla sięnad rannym chłopcem, trzymając go za puls.Kolejkakrwiodawców.Zawilski i Firmin przesuwają nosze. Wszyscy ranni będą żyć - oświadcza dr Donat, dyrektorszpitala w Nowoborach - brzmi tytuł w jednej z gazet iprofesor z Warszawy odczytuje go na głos.- Nawet nie wiem, kiedy i do kogo to powiedziałem - krzywisię Donat.- W ogóle nie zauważyłem, kiedy tu ktoś kręcił się ifotografował.- Ho, ho - żartuje profesor - wy prasy nie znacie, mało z niąmacie do czynienia w Nowoborach.My, z Warszawy, wiemy coś niecoś: jak co, to przed dziennikarzami nie ma ucieczki.Aco do tych rannych, czy to prawda, panie kolego, czy touzasadniony optymizm? - zwraca się do Donata.Wzrok Donata wędruje po obecnych.Same sławy.Widuje ichczasami na zjazdach naukowych, kiedy z wysokości katedrywygłaszają referaty na temat najnowszych zdobyczy w zakresieswych specjalności.Mimo woli w tej wędrówce oczy Julianazahaczają o zegar.Jego biała tarcza podobna jest w tymmomencie do okrągłej, jasnej, życzliwie uśmiechniętej twarzyprofesora z Warszawy.Zegar wskazuje za kwadrans trzecią.Tagodzina rozłożonych płasko obu wskazówek przywodziłazawsze Donatowi na myśl szeroki gościniec, drogę, pełnąobietnic, rozciągniętą przez całą ziemię od horyzontu dohoryzontu.Ma się ochotę iść tą drogą, zdobywać świat.Dziśświat przychodzi właściwie do Juliana.Doktor Donat zdobywasławę.Jego nazwisko figuruje w tytułach gazet.Na jegodoświadczenie podczas ratowania kilkudziesięciu narazrannych ludzi powoływać się będą, być może, podczas swoichwykładów tu obecni ludzie, z których zdaniem liczą się nietylko w kraju.Gdyby to wszystko działo się kiedy indziej.Alewszystko to, niestety, dzieje się właśnie teraz.Teraz zaś żadnasława nie potrafi zastąpić Julianowi tego, co stracił, tracącAucję.- No to cóż, pójdziemy obejrzeć tych naszych rannych, paniekolego - profesor ujmuje przyjaznie Donata pod ramię i całaprocesja białych fartuchów ciągnie korytarzem szpitala.Wieczorem, w tym samym gabinecie, znów spotykają sięrazem: konsultanci i prawie wszyscy lekarze miejscowi.- Uważam, proszę kolegów - profesor z Warszawy maprzyjemny, niski głos, umiejętnie modulowany, znać iżprzyzwyczajony do częstego przemawiania - że waszemuszpitalowi, szpitalowi w Nowoborach, należy się najwyższeuznanie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki