[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Zaprawdę  rzekł Tyberyusz  Priscus, powtarzam wam, jest wielkimartystą. Wielkim mistrzem Priscus!  wtórował Cajus po cichu, choć z zazdrośnemjakiemś uczuciem. Cezar wstał z siedzenia, na którem go niesiono i skinął, by odprawiononiewolników, powoli puszczając się między drzewa.Nikt nie śmiał pójść zanim.Priscus pogłaskany pochwałą, cieszył się, spodziewając, że lubieżny ów obrazgaju Venery ożywi Tyberyusza, młodsze mu przypominając lata; ale widać byłopo chodzie powolnym, po roztargnionem wejrzeniu, że uroczy ten dramatożywionych posągów nie czynił na nim najmniejszego wrażenia.Oczy zbladłeskierował czasem ku grupie, którą spotkał nad drogą, na widok jego stającej sięmarmurem bezwładnym, to znowu opuszczał wzrok ku ziemi; widocznie czułsię chorym, złamanym, ale bólu okazać ani słabości odkryć nie chciał.tajemnicą i udaniem całe swe czyniąc życie.Nie wierzył w lekarzy, jak nieufał ludziom i nigdy nie uciekał się do nich, wobawie trucizny i zdrady, a ilekroć bolał jak teraz, czekał, by natura samaprzełamała chorobę.Po wzroku obłąkanym, po spalonych ustach, pogorejących policzkach, poznać było łatwo, że cierpiał, ale się nie przyznawał docierpienia; oko dworzan dostrzegło tylko zmianę i wszyscy przejęci bylibojaznią, bo Cezar chory straszniejszym był jeszcze od zdrowego Cezara.Oddaliwszy się od towarzyszów, Tyberyusz jęknął z cicha i to mu ulgę sprawiło,ale obejrzał się żywo, czy go kto nie podsłuchuje i trzęsącą dłoń do spotniałegoprzyłożył czoła.Nawyknienie udawania uśmiech zaraz wywołało na usta.W miarę jak się coraz dalej posuwał w głąb pomarańczowego i cytrynowegogaju, gruppy Nimf i Faunów, igrające przy wodotrysku, z razu skupione,rozproszyły się za nim po lesie i zdala otaczając, przedstawiały się w coraznowych postawach z za zielonych gałęzi.Ilekroć podniósł głowę, wszystkostawało i twardniało, potem znowu poruszało i biegło jak cień milczący.Wśródzacienionych głębi ginęły i nikły białe postacie, a niekiedy promyk światła,wciskający się wśród liści, to twarz uśmiechnioną, to ramiona drgające oblewał.Zdawały się wyrastać z ciemności cudem i znikać w sposób niepojęty, ożywiać imartwieć równo dziwnie i niespodzianie;Gaj przytykał do skalistej zewsząd ściany, jakby w olbrzymie wschodypołamanej i rozbitej; stopnie te nagie, gdzie niegdzie rzucone, winne ubierałylatorośle.żadna ścieżka nie wiodła tędy w dolinę i Cezar mógł spokojniebezpieczny błądzić w zaczarowanym swym świecie.Szedł też powoli, chcąc zapewne ukryć boleść trawiącą raczej, niż się widokiemswawolnych nacieszyć obrazów; stawał i oko jego wydęte, osłupiałe,zatrzymywało się długo, nieruchomie poglądając na przedmioty, nie widząc nicprzed sobą, tak silne wewnątrz piekły go męczarnie.Zacięte usta tylko o temświadczyły.Nagle, podchodząc ku ścianie, pod którą wiła się ścieżka, oko jego, lepiej wciemnościach widzące niż we dnie, skierowało się w jedno miejsceprzymroczone, w którem widać było dwie nieruchome postacie. Nie należały one do tego igrzyska, gdyż ciemnemi okryte były szatami, stałyukryte umyślnie; ale wśród cieniów nocy, twarz kobiety i mężczyzny kocimoczom starca stała się wyrazną.Tyberyusz, dostrzegłszy ich, stanął zdziwiony,przerażony i mimo wielkiej mocy nad sobą, z przestrachem krzyknął głosemdrżącym: Agrippina!W tejże chwili zjawisko niespodziane, na odgłos rozlegający się wśród ciszy,usunęło się nagłe i znikło w głębi groty, na której tle chwilę się tylko ukazało.Tyberyusz stał niemy.w około niego już znowu przesuwały się gruppyswawolne, on nic nie widział, jakby w miejscu przykuty.Klasnął w dłonie.Priscus przyskoczył uradowany, ale postrzegłszy brew chmurną i wargiściśnięte, stanął przelękły. Priscus.tam! tam!  wskazał mu ręką na grotę  obce twarze, jacyśludzie.mężczyzna i kobieta.widziałem ich, wez ludzi i szukaj.Sługa nie zrozumiał. Widziałem tu obcych, nigdzie nie jestem bezpieczny.kobieta! zkąd tu takobieta? chcę ją widzieć z blizka.kto ona?I wnet, na skinienie Priscusa, niewolnicy rozbiegli się po wszystkich dolinyzakątach.XIV.Wiemy już w jaki sposób rodzina Hebreów, wygnana z Rzymu, z kilką,tysiącami współbraci, dostała się na Capreę.Okręt, który ją przewoził na wyspęodludną i walkę a raczej niechybną zgubę, zapędzony wiatrem i burzą pod skały,musiał się w lichej zatrzymać przystani.Juda z przebraną Rachelą i Rubenem,dostali się nocą na wybrzeże wyspy, wraz z innemi posłanemi po wodę, iskorzystali z ciemności i nieuwagi stróżów, by uciec w głąb, naówczas jeszczedopiero przez Sejana przygotowującego się ustronia, którego mieszkańcy,rozpędzeni przez tłumy niewolników rzymskich, błąkali się, nowych sobieszukając kryjówek.Sami zbiegi i wygnańce, wśród tego ludu nieszczęśliwegoznalezli się jak między swemi.Judei, długim pobytem w Rzymie i skrywaniemswego pochodzenia, wyuczeni języka i obyczajów rzymskich, nie łatwo wtłumie najróżniejszych przybyszów poznanemi być mogli; nie szukano też ichwcale, sądząc, że w walce jakiej i zamieszaniu ubici byli.Rysy ich twarzy nicnie mówiły, gdyż ówczesna ludność Rzymu tyle w sobie pochłonęłapierwiastków, z tak różnych złożona była żywiołów, że pełno w niej piętn iznamion wszelakiego plemienia spotkać było można, niejako już przyswojonychwyzwoleniem obywatelstwu rzymskiemu.Juda, żona jego, Ruben, mówili porzymsku i grecku, wszystko troje przez stosunki z alexandryjskiemi żydami,ukształceni byli i starli z siebie znamię wybitniejsze, które ubogichjedynowierców ich zdradzało.Pozostała w nich pochodzenia pamięć, przywiązanie do nieznanej ojczyzny i wiary, ale już na pół stali się przybranemidziećmi wielkiej świata stolicy.Pierwsze dni pobytu ich na wyspie, po odejściu okrętów, ciężkie były doprzebycia; trzeba się było ukrywać w skał szczelinach i mrzeć głodem, dopókipodejrzenie padać mogło, że zbiegli z naw burzą zagnanych.Nie znali wyspy,nie przywykli byli do życia takiego na codzienne niebezpieczeństwo, nanieustanną a twardą narażonego pracę; ale Juda znalazł w swem przywiązaniudo Racheli siłę ku pokonaniu najcięższych prób losu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki