[ Pobierz całość w formacie PDF ]
. Mnie na nic, a tobie się przyda.Sprzedasz go w każdym porcie, bo to marynarski kolczyk. A ja z tym kolczykiempiękniejsza nie będę.Bierz, dziecinko, uciesz starą kobietę, która cię kocha.Bierz, bokapitan tłucze laską o drzwi.Wepchnęła mu biedny kolczyk do kieszeni marynarskiej bluzy, spojrzała na niegospojrzeniem, w którym błysnęła gorącym żarem wielka, wielka miłość i wypchnęła go zkuchni.Piotr był odurzony i wzruszony.Fregata zatrzasnęła drzwi jak wieko własnej trumny i jużnie wyszła.Patrzyła przez okienko, jak drożyną ku morzu szedł kapitan milczący i poważny, a za nim,z kuferkiem w ręku, Piotr.Nagle, jak gdyby czując na sobie jej spojrzenie, chłopiec odwróciłsię i posłał ręką pocałunek ku domowi.Nie słyszał jednak, jak Fregata modliła się szeptem: O, morze! Bądz łaskawe dla tego chłopczyny, bądz dla niego miłosierne. 55IXZdawało się, że fale biegną krótkim truchcikiem, aby z bliska spojrzeć na statek, odczytaćjego nazwę i dotknąć go rozczapierzonymi palcami mokrej dłoni. Toruń szedł przez morzeciężkim chodem, jak juczny wielbłąd przez pustynię, pracowicie, mozolnie i uparcie.Za nimtworzył się szeroki, zbełtany gościniec wody, szeroka droga, jasnosina, żyłkowata, jakchłodny marmur; przed jego dziobem odwalały się na dwie strony dwie skiby wody, jakgdyby dziób statku był pługiem, a morze ugorem.Piotra ogarnęła niespokojna, wzburzona radość, którą czuje każdy, kto się po raz pierwszyznajdzie na pełnym morzu.Szybkimi błyskami oczu dotykał wszystkiego na statku, ogarniałnimi rzeczy i ludzi, wśród których miał przebywać wiele dni.Jemu też przyglądano sięciekawie, lecz zawsze życzliwie.Ponieważ na statku, jak w obszernym domu nic się nieukryje, a ciekawość marynarska jest tak pożądliwa, że gdyby ciekawość była istotnie drogą dopiekła, wszyscy marynarze świata siedzieliby tam, paląc fajki, przeto i o nim coś niecoświedziano.Musiał i sam kapitan szepnąć, niby od niechcenia, parę stów, które wiatr rozsiałpo statku i zaniósł je najpierw do centralnej stacji wszelkich wiadomości: do kucharza, astamtąd dopiero wyszły one w ostatecznym brzmieniu jako komunikat urzędowy:   Sierota.Dobry chłopak.Dużo umie.Kto mu uczyni krzywdę, ten postrada ze trzy zęby.Wiadomości były ścisłe, a grozba dość prawdopodobna, całkowicie jednak zbędna, niktbowiem nie chciał czynić krzywdy ładnemu, cichemu chłopcu, który uśmiechał się do morza ido statku, i do ludzi na statku.Kapitan zawezwał Piotra i powiedział krótko: Masz wszystkie prawa i obowiązki marynarza.Będziesz pracował tak jak wszyscy, pozatym patrz i ucz się.Ponieważ nie jesteś w służbie, a na statku znajdujesz się za specjalnympozwoleniem, musisz mi jedynie dać słowo, że się zachowasz zawsze tak, jak przystoimarynarzowi Rzeczypospolitej. Daję słowo, panie kapitanie! Dobrze.Oddałem cię w opiekę doskonałemu marynarzowi, który nazywa się Wójcik.Wiesz, który to? Wiem, taki bardzo wesoły. Ten sam.Trzymaj go się jak mewa okrętu.Piotr przylgnął posłusznie do Wójcika, który był ulubieńcem całej załogi.Nikt się nieśmieje chętniej, szczerzej i głośniej niż marynarz.Wójcik zaś był niewyczerpaną kopalniąśmiechu.Chłopisko było zdrowe jak ryba, mocne jak nowo zbudowany statek, inteligentne isprytne.Chodził ciężko, bystro patrząc przez szparki jasnych oczu i zawsze uśmiechnięty.Służbę znał znakomicie, najcięższą zaś robotę witał końskim rżeniem.Był to jego głosprzyrodzony, którym objawiał dobry humor.Stąd pochodzi jego przezwisko, znane szeroko wcałej Gdyni, przydomek dość wątpliwy, zwano go bowiem  Koniem Morskim.W szkole i naokręcie wszelkie przydomki mają kurs złota i warte są znacznie więcej niż przypadkowenazwisko, napełnione są bowiem prawdziwą treścią człowieka.Niewielu wiedziało, kim jestpan Wójcik, wszyscy zaś wiedzieli, że Koń Morski jest to wesoły, wyborny marynarz, któryraz na zawsze wykreślił ze swojego kalendarza wszystkie piątki, postne i smutne, a wpisał naich miejsce rozradowane niedziele.Uznano w nim znakomitego filozofa, który dotarł dogłębokiej prawdy, że smutek szkodzi mu na żołądek, a śmiech jest doskonałym lekarstwem naból zęba.Sława tej filozofii była tak niezmierna, że potężnej radości Konia Morskiegowierzono nawet na kredyt.Wystarczyło, aby miły ten człowiek powiedział:   dobrywieczór  a każdy na wszelki wypadek wybuchał śmiechem.W ustach Morskiego Koniaznaczyło to pewnie coś takiego, że można boki zrywać.Nikt wprawdzie nie wiedział co, alepo co było wiedzieć? Na zimnym, chmurnym i jałowym pustkowiu morza uśmiech jest czymś 56bezcennym, a wesołe słowo najcudniejszą jest błyskotką.Twardzi, mocni, często śmiertelniespracowani ludzie morza mają dziecięce serca, przedziwnie proste.Raduje ich byle co i byleco ich smuci.Tak mają napięte dusze w nieustannej walce, nieustępliwej i czujnej, że kiedy jeodprężą w chwili spoczynku, chwytają łapczywie każdy blask, każde miękkie słowo i każdyuśmiech.A Wójcik był tym wszystkim naładowany jak armata.Piotr zbliżył się do niego z szacunkiem i rzekł: Panie Wójcik! Pan kapitan oddał mnie pańskiej opiece. Doskonale!  uśmiechnął się marynarz. Ja jestem Koń Morski, a dotąd nie miałempary.Niedobrana para, ale para. Co mam robić?  wesoło zapytał Piotr. Możesz na razie pozamiatać morze, a potem znajdę ci lżejszą robotę.Będziesz liczyłwszystkie ryby, bo zdaje się, jedna zdechła. Cha, cha, cha!  zaśmiali się marynarze.Piotr stropił się, a Wójcik, zauważywszy to, rzekł szybko: Pożartować można.Jak ci na imię? Piotr. To bardzo niedobrze, bo będzie zamieszanie. Czemu, proszę pana? Bo my tu mamy już jednego Piotra.Dla twego własnego dobra powinieneś się nazywaćPaweł, bo tamten Piotr jest taki chytry, że kiedy powiem:   Piotrze, myj pokład!  wtedy onpowie, że ty to masz zrobić, a kiedy powiem:   Piotrze, chodz jeść!  wtedy ciebieodepchnie i będzie wrzeszczał, że to jego wołają. Nigdy tego nie zrobię!  zaśmiał się młody marynarz. Był taki jeden, co by ci uwierzył, ale umarł, kiedy ciebie zobaczył.Ty, chłopcze,będziesz się nazywał Mały Piotr, a on Piotr Wielki.Teraz poznaj się ze wszystkimi, ale rękępodawaj ostrożnie i zaraz potem policz palce, bo ci mogą ze dwa ukraść.Piotr uścisnął szerokie krzepkie dłonie, które serdecznie ściskały jego rękę. Hej tam, Literat!  krzyknął Wójcik na rufę.Siedział tam smutny marynarz, czytający pilnie książkę.Odwrócił się na wezwanie izbliżył z powagą, aby dopełnić uroczystości. Co pan czyta?  zapytał go Piotr ciekawie.Smutny marynarz podał mu książkę ruchem pełnym godności. Zliczną książkę!  rzekł tak rzewnie, jakby mu za chwilę miało pęknąć serce. To słownik angielsko-hiszpański!  rzekł Piotr zdumiony. Może być. odrzekł marynarz. A po cóż pan to czyta? Dla przyjemności. Czy pan mówi po hiszpańsku? Nie. A po angielsku? Nie mam zamiaru mówić po angielsku.Powiedziałem już, że czytam tę książkę dlaprzyjemności. Dlatego nazywamy go  Literatem  rzekł ze śmiertelną powagą Wójcik. Zresztą onprawie nie umie czytać  dodał szeptem. Znalazł tę książkę w jakimś porcie i od kilku jużlat w nią patrzy.To bardzo wesołe i pożyteczne zajęcie.Gdy mu się znudzi, odwraca książkędo góry nogami, znowu udaje, że czyta i ma nową zabawę.W Helsinkach kupię mu książkę wfińskim języku, aby miał wreszcie jakąś odmianę.Piotr zaśmiał się głośno.Było mu dobrze wśród marynarzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki