[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chciałam, by jej skopane,spaprane życie miało przyzwoity koniec.Poczułam dreszcz.A Pająk, jak on skończy& ? Wydawało mi się niemożliwe, że zaniewiele ponad dobę będzie potrzebował nagrobka.Jak ktoś tak żywy, tak pełen energii możepo prostu zniknąć?! Poczułam przypływ paniki.Nieważne, co myśli Karen, ja wiem, że życiePająk to już tylko kwestia godzin, minut.Tyle razy widziałam jego numer.Nie zmienił się.Był prawdziwy.Pająk umrze w więzieniu albo w areszcie.Pewnie pobity.O ile nie zabierzego jakaś choroba.Może nawet już jest chory, dopadło go coś banalnego, nikt nie wie, że tobędzie śmiertelne.Nie mogłam czekać, aż ktoś do mnie przyjdzie i powie mi, że jest zapózno.Muszę zmusić policjantów, żeby puścili Pająka.- Herbata gotowa  głos Karen odbił się echem w olbrzymim pustym kościele.Wróciłam do zakrystii, zdecydowana znalezć sposób, żeby go zobaczyć.Całe życie byłamjak korek na morskiej fali, rzucana z domu do domu, nie miałam nic do powiedzenia wsprawie swojego losu.Teraz musiałam przejąć kontrolę.Wypiłyśmy herbatę i szykowałyśmy się do snu.Karen znów paplała, usiłując mnierozerwać.Byłam już tak padnięta, że niemal zasypiałam.Pozwoliłam jej przykryć się kocem isłuchała, jak sapiąc, sama też się kładzie.- Całkiem wygodnie, nie?  zapytała sztucznie pogodnym tonem, używanym do szukaniajasnych stron życia.- No& nie.Ale i tak lepiej niż pod krzakami.- Spałaś pod krzakami?!- Mhm.- No, no.Zdrzemnij się, a jutro więcej pogadamy o twoim powrocie do domu i wyspaniusię w prawdziwym łóżku. Jej kołdra szeleściła, kiedy się pod nią wierciła. Wiesz, Jem,masz rację, wątpię, bym zdołała tu przespać więcej niż jedną noc, podłoga jest taka twarda&Ale po niecałych pięciu minutach chrapała cicho.Kompletnie nieprzytomna.Może i ja zasnęłabym, ale czułam się tak, jakby oddech Karen wypełniał całepomieszczenie.To było na maksa wkurzające.Do tego zazdrościłam jej  jak ta paniusiapotrafi tak po prostu zasnąć?! Głowę miałam nabitą wydarzeniami ostatnich dni, myśli100 wybiegały w przyszłość.Minęło jakieś pół godziny, a już wiedziałam, że będę musiała wstaćalbo zamordować ją na miejscu.Morderstwo nawet mnie wydało się lekką przesadą, dlategopowoli odgarnęłam kołdrę i podniosłam się.Przypomniałam sobie, co Simon szeptał Karen przed wyjściem.Podeszłam na palcach dobiurka, cichutko wysunęłam szufladę.Rzeczywiście, były w niej klucze, cały wielki pęk.Kiedy chciałam je wziąć, zaszczękały, rozległ się metaliczny, przenikliwy dzwięk.Wyciągnęłam ze spodni bluzę i owinęłam klucze jej brzegiem.Potem wyszłam z zakrystii dociemnej jaskini kościoła.Rozdział 32W kościele nie było zupełnie ciemno.Przez witrażowe okna przedostawało się światłoulicznych lamp.Kiedy oczy przyzwyczaiły się do mroku, zaczęłam rozpoznawać kształty:ławki, posągi, kolumny, wszystko w odcieniu szarości.Wiedziałam, że drzwi na końcu i zboku prowadzą na zewnątrz, ale nie chciałam opuszczać kościoła  byłam całkiem pewna, żepóki tu jestem, mam lepsza pozycję do negocjacji.Chciałam pozwiedzać.Wybrałam niewielkie drzwi obok ołtarza i zaczęłam szukać właściwego klucza.Trzeci zkolei zadziałał.Drzwi prowadziły do małego pokoiku pełnego śmieci, w każdym razie tak towyglądało.Resztki kamienia i drewna.Poza tym było tu ciemniej niż w nawie głównej, aleudało mi się dostrzec kolejne drzwi na końcu składziku.Odnalazłam klucz.W środku byłojeszcze mroczniej, w ostatkach światła raczej domyśliłam się, że są tu kamienne schody,wijące się wokół centralnej kolumny.Na moment się zawahałam.Czy to mądre, iść pociemku na górę? Weszłam na pierwszy stopień i oparłam ręce o zimną ścianę.Wymacałamcoś kanciastego, przełącznik.Przycisnęłam i schody wyłoniły się z mroku  teraz miałampewność, że wiły się w górę, niknąć gdzieś w ciemności.- Ruszaj  powiedziałam na głos, usiłując dodać sobie odwagi.Słowa odbiły się echem od kamieni.Gadanie do siebie nawet w normalnej sytuacji niewróży dobrze, nie? W kościele to brzmi całkiem porąbanie.Zaczęłam wspinać się na schody.Nogi trochę mi się trzęsły, kolano nadal nie działałonajlepiej, ale szłam spokojnie, krok za krokiem.Widziałam tylko na parę kroków naprzód.Wkrótce straciłam z oczu podłogę.Zaczęłam mieć wrażenie, że mogę tak iść do samegokońca świata.Wszystko było tu zimne  kamienie pod stopami, ściany, nawet powietrze byłochłodniejsze.Właśnie zaczynałam się zastanawiać, czy nie powinnam wrócić po tenisówki ikurtkę (albo po prostu wrócić!), kiedy dotarłam na szczyt.Schody po prostu się skończyły,przede mną była ściana, ale znowu wypatrzyłam drzwi.Klucze.Otworzyłam zamek ipoczułam podmuch zimnego powietrza.Przeszłam przez drzwi i uśmiechnęłam się, niemogąc się powstrzymać: byłam na dachu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki