[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Pani McNulty, to piękny opis traumatycznych wspomnień.- Naprawdę?- Tak.Potem siedział w milczeniu, własnej odmianie milczenia.Siedział tak długo, że stał sięniemal pensjonariuszem tego pokoju! Jakby sam w nim mieszkał, jakby nie miał dokąd pójść,co zrobić, kim się zająć.Siedział w zimnym świetle.Rzeka, tocząc własne wody i po raz drugi zalanalutowymi deszczami, nie mogła rzucać światła.Szyba w oknie była bezlitośnie sobą.Tylkocicha, zimowa trawa użyczała jej cienia zieleni.Jego oczy, teraz, gdy był bez brody,wyrazistsze i bardziej odległe, patrzyły przed siebie, jakby na jakiś przedmiot oddalony okilometr, tym spojrzeniem, jakie mają twarze na portretach.Siedziałam na łóżku iprzyglądałam mu się bez najmniejszego skrępowania, bo zupełnie mnie nie widział.Spoglądał w to dziwne miejsce, pośrodku, najbardziej tajemnicze, ludzkie i pełne znaczeń zewszystkich odległości.I z jego oczu powoli popłynęły łzy, nieskazitelne, ludzkie łzy, zanimtknie je świat.Rzeka, okno i te oczy.- Co się stało, doktorze Grene? - zapytałam.- Och - westchnął.Wstałam i podeszłam do niego.Zrobilibyście tak samo.To pradawny odruch, cośpopycha cię w stronę nagłego smutku - albo od niego odpycha.I odchodzisz.Ja podeszłam,nie mogłam się powstrzymać.- Proszę nie mieć mi za złe, że staję przy panu - powiedziałam.- Wczoraj się kąpałam.Nie śmierdzę.- Co takiego? - zapytał, zupełnie zaskoczony, ale tylko przez chwilę.- Co?Stanęłam przy nim, wyciągnęłam prawą rękę i położyłam mu ją na ramieniu,właściwie trochę dalej, na plecach.Miałam przed oczami to nieodparte wspomnienie ojca,gdy siedział na łóżku, trzymał matkę za ramiona i poklepywał ją niemal tak, jak się poklepujedziecko.Nie śmiałam poklepać doktora Grene a, ale oparłam dłoń w tym miejscu.- Co się stało? - zapytałam.- Och - jęknął.- Och.Umarła moja żona.- Pańska żona?- Tak - powtórzył - tak.Nie mogła zaczerpnąć tchu.Zakrztusiła się, zakrztusiła.iudusiła.- Och, mój biedaku - odparłam.- Tak - powiedział.- Tak.Dowiedziałam się więc czegoś o doktorze Grenie.Otworzyłam usta, żeby powiedziećmu coś o sobie, przez wzgląd na brodę, którą zgolił, a wtedy z jego ust dobyła się tawiadomość, ta ważna informacja.Z wielkim smutkiem, bardzo cicho dodał:- A dziś są moje urodziny.*A teraz historia mojej bezdennej głupoty.Nie uwierzycie jak wielkiej.Bardzo pragnęłam porozmawiać z ojcem, ale ojciec nie żył.Kilka razy odwiedziłamjego grób na cmentarzu prezbiteriańskim, ale jego samego nie mogłam tam znalezć.Możejego kości to nie był on, może sygnał, który wysyłał, jego istota, znajdowały się gdzieśindziej.Panował sprzyjający mrok grudniowego popołudnia, już o czwartej było ciemno.Wiedziałam dobrze, że stare bramy na drugim cmentarzu będą otwarte, ale miałam obawy,czy uda mi się wślizgnąć przez nie w ciemnościach i dostać między groby, tak żeby nikt mnienie zauważył.Miałam nadzieję, że jeśli mogę znalezć gdzieś ojca, to jakaś jego cząstka będziewłaśnie tam, wśród krzaków, ścieżek i pochowanych szczątków, że wszystko to razem staniesię rodzajem pierwotnego radia, które przekaże mi sygnał od niego.Tak więc zakradłam się tam w swojej starej niebieskiej sukience i płaszczu, w tamtychczasach tak szczupła i smukła jak czapla, a już na pewno podobna do czapli w tym stroju, zgapowatym wyrazem twarzy i długą szyją, niczym nieosłoniętą i narażoną na przeziębienie.Jakimż spokojem tchnęły rozciągające się przede mną ścieżki, ciche kamienie,znajome liczby i daty na żelaznych tabliczkach wetkniętych w ziemię przy każdym grobie,pokrywające się, jak wiedziałam, z danymi w księdze pochówków, którą trzymano na wszelkiwypadek w betonowej świątyńce.%7łółte światło dnia błąkało się jeszcze w nędznymzagajniku, wśród niskich drzewek, które porastały główne ścieżki i marniały w oparachśmierci.Opatuliłam się płaszczem po szyję i nie zastanawiając się, co robię, jakby nieobecna,zapuściłam się aż po półkole grobów przed świątyńką.Zobaczyłam jej kolumny, stary, ostry łuk z niszczejącymi postaciami greckichherosów i innych, z nieznanych wojen i czasów, oraz żelazne drzwi, lekko uchylone naciężkich zawiasach, a za nimi ten upragniony blask pieca i lampy, które tak przypominały miojca.Nie myśląc o chwili obecnej, innymi słowy, w ogromnej głupocie, podkradłam się dotego światła, pod wpływem płynącego z serca pragnienia, żeby znalezć się znowu w jegokręgu, dawnym kręgu ciepła i rozmów.Drzwi były otwarte na tyle, że mogłam od razu wejśćdo środka.I nic się nie zmieniło.Wszystko w środku przypominało mojego ojca.Jego czajnik,który stał na kiwającej się płycie przy palenisku z migocącymi węglami, jego emaliowanykubek, razem z moim, na stole, złożone w porządny stos książki i rejestry, ślady stóp nawytartej podłodze z desek.Otwierałam coraz szerzej oczy, ze zdumieniem na twarzy,absolutnie przekonana, że zaraz znajdę się przy nim, a on pocieszy mnie, poradzi, przywrócido życia.Wtedy nagle, ku mojemu przerażeniu, zostałam popchnięta od tyłu.Nie spodziewałamsię czegoś takiego w miejscu, które stanowiło azyl mojego ojca.Zrobiłam kilka kroków doprzodu, potykając się i tracąc grunt pod nogami, z tym paskudnym uczuciem ściskania wżołądku, gdy gwałtownie próbuje się złapać równowagę.Odwróciłam się i zobaczyłam wdrzwiach obcego mężczyznę.Pod wełnianym swetrem, zresztą za małym dla niego, miałwydatny brzuch, o kształcie kupnego bochenka chleba, surową twarz o dziwnie zapadniętychpoliczkach i krzaczaste brwi starego człowieka, choć pewnie był niewiele po pięćdziesiątce.Nie, nie, przecież znałam tego człowieka, oczywiście, że tak.Był to Joe Brady, który nastałna cmentarzu po moim ojcu.Czyż ojciec Gaunt mi nie mówił? Dlaczego wypadło mi to z głowy? Co, w imię Boga,tam robiłam? Powiecie, że oszalałam, że straciłam rozum
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Linki
- Indeks
- Dodd William Edward Dziennik ambasadora 1933 1938
- Rok w podróży. Dzienniki pasjonatki Mayes Frances
- Kolina Elena Dziennik nowej Rosjanki
- Woolf Virginia Dziennik 1915 41
- Woolf Wirginia Dziennik 1915 41
- Kowalska Anna Dzienniki 1927 1969
- Lechon Jan Dziennik t.2
- Sykuna Sebastian, Zajadlo Jerzy szanse i zagrozenia
- PS91 Pan Samochodzik i Zamek w Rynie Sebastian Miernicki
- Dean Koontz Apokalipsa
- zanotowane.pl
- doc.pisz.pl
- pdf.pisz.pl
- niuniapeja.xlx.pl