[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Hassan z uśmiechem odwzajemniłuścisk.- Salam alejkum, Sanglahr.Cieszę się, że tym razem twój zapachbardziej przypomina woń mężczyzny niż wielbłąda.Allahowi niechbędą dzięki.Otóż ty mnie tu sprowadzasz.A któż by inny? Te okolicetrudno nazwać rajskim ogrodem.Mam dla ciebie wiadomość i chcęcię prosić o przysługę.Mam w pobliżu obóz i słodką wodę, międzytymi skałami.Pojedziesz tam?Saint-Clair pokręcił głową. - Nie, przyjacielu, nie mogę tego zrobić i zostawić moich ludzi naprażącym słońcu, lecz będziesz mile widziany, jeśli zechcesz pojechaćz nami.Hassan błysnął zębami w ironicznym uśmiechu.- Do Jafy, z gromadą zbrojnych Franków, w takim stroju? Nie są-dzę, przyjacielu.Jednak mimo to jestem wdzięczny za tę propozycję.Zatem chodz, usiądz ze mną w cieniu na ziemi Allaha i porozma-wiajmy.Saint-Clair miał na sobie kolczugę - sięgające kolan okrycie z gru-bej skóry, z kapturem, całkowicie pokryte żelaznymi ogniwami.Płaszcz był gruby, sztywny i niewygodny, więc musiał rozwiązać goz przodu i rozłożyć poły na ziemi, jak kobieta, żeby usiąść ze skrzy-żowanymi nogami na modłę nomadów.Gdy w końcu usiadł, położyłpas z mieczem obok, zdjął hełm i rozwiązał rzemień pod brodą, poczym ściągnął kaptur i podrapał się po głowie.Obserwujący go Arab się uśmiechnął.- To godne uwagi, że niezależnie od swej wiary i przekonań, obo-jętnie jak daleko się znajdzie na obczyznie, w pierwszym odruchukażdy wojownik po zdjęciu hełmu musi się podrapać po głowie jakzapchlony pies.Roześmiali się i Hassan sięgnął do zapinanej na srebrną sprzączkęozdobnej sakwy z czarnej skóry, którą nosił u pasa.Wyjął z niej sta-rannie zawiniętą i zawiązaną paczuszkę, długości jednej stopy i szero-kości dłoni.Podał ją Saint-Clairowi.- Mam w Jerozolimie kuzyna o takim samym imieniu.To Hassanhandlarz koni, który ma stragan w suku.Saint-Clair wziął paczuszkę i zważył ją w dłoni.Była bardzo lekka,owinięta miękką, dobrze wyprawioną skórą jasnożółtej barwy; zauwa-żył na niej maleńki półksiężyc, wyszyty srebrną nicią na jednym boku.Sądząc po wielkości i wadze, odgadł, że zawiera jakiś dokument.- Hassan handlarz koni - rzekł z uśmiechem.- Znam to imię.I dobrze wiem, gdzie jest jego stragan.Znajduje się blisko składu Su-lejmana, handlującego dywanami.Hassan przechylił głowę wyraznie zaskoczony.- Zgadza się, Sanglahr, właśnie tam.Skąd znasz Sulejmana? Prze-cież jesteś mnichem, prawda? Czy mnich potrzebuje drogich dywa-nów? Saint-Clair o mało nie powiedział, że spotkał się w tym składziez pewną damą, lecz uświadomiwszy sobie, jak by to zabrzmiało, za-wahał się.- Nie potrzebuje - odparł.- Jednak wyrzekając się tego świata,mnich nie wyrzeka się umiejętności patrzenia i mówienia.Nie jestemślepy na piękno, dywanów czy koni.Pewnego dnia miałem okazjęzajść do Sulejmana i porozmawiać z nim, podziwiając jego towar, takjak chwilę wcześniej przystanąłem, by podziwiać konie twojego kuzy-na.- Wskazał na paczuszkę, którą wciąż trzymał w ręku.- Domyślamsię, że mam ją dostarczyć twojemu kuzynowi?- Tak, Sanglahr, zaskarbiłbyś sobie moją dozgonną wdzięczność.Mojego kuzyna tam nie będzie, o czym dowiedziałem się zaledwieprzed kilkoma dniami, rozmawiając z pewnym dowódcą, który dzie-lił ze mną ognisko i dobrze go zna.Hassan wyjechał podobno namiesiąc, a ja muszę się zająć innymi sprawami.Właśnie dlatego, wie-dząc, że przybywasz, postanowiłem poprosić cię, żebyś doręczył tę pa-czuszkę w moim imieniu po powrocie do Jerozolimy.Jeśli zostawiszją Nabibowi, który zajmuje się domem, kiedy mój kuzyn wyjeżdżaw poszukiwaniu nowych zwierząt, on dopilnuje, by dotarła do tego,dla kogo jest przeznaczona, a ja będę ci ogromnie wdzięczny.- Oczywiście, zrobię to.- Saint-Clair już wpychał paczuszkę dokieszeni na piersi.- Mówiłeś, że masz dla mnie jakieś wieści, chociażdziwi mnie, skąd wiedziałeś, że.Jednak gdyby ktoś mi powiedziałchwilę przed tym, zanim wyłoniłeś się z mroków nocy, że zjawisz sięi mnie uwolnisz, też bym nie uwierzył.No dobrze, jakie zaskakującewieści masz dla mnie tym razem?- Wystarczająco zaskakujące, aby uratować ci życie, Sanglahr, a tak-że życie twoich ludzi.Saint-Clair natychmiast spoważniał.- To więcej niż zaskakujące, mój przyjacielu.To alarmujące.O cochodzi?- W pobliżu są bandyci.duży oddział.- Wiem o tym.Polujemy na nich.Hassan pokręcił głową, przy czym jego cienka kolczuga cichutkozabrzęczała.- Nie, Sanglahr, to oni polują na was.Znalezli was wczoraj i od tejpory wciągają was w pułapkę.Twój towarzysz, ten drugi rycerz. - Rossal?- Nie znam jego imienia.Ten, który jedzie obok ciebie i dowodzirazem z tobą.Godzinę temu został zwabiony śladami, wielu jezdzców,wiodącymi stąd na pustynię, śladami, na które celowo naprowadzo-no waszych zwiadowców, starannie przygotowanymi zeszłej nocy tak,żeby wyglądały na starsze, niż są.On wkrótce wróci z wieścią, że zna-lazł te ślady, które wiodą do obozowiska przy oazie, niecałe dziesięćmil stąd, oraz że ty i twoi ludzie możecie dotrzeć tam przed zmierz-chem, odpocząć i zaatakować, mając poranne słońce za plecami.- Rozumiem.Chcesz mi powiedzieć, żebym nie słuchał tej rady.- Nie, mówię ci, że obojętnie co zrobisz i dokąd pojedziesz, jużwpadłeś w pułapkę.Wróg już jest za waszymi plecami.Ci, którzypozostawili te spreparowane ślady wiodące w pułapkę przy oazie, totylko nieliczna grupa wiodąca konie bez jezdzców.Wiedzą, że jeste-ście Frankami i nie umiecie odczytać śladów na piasku.Wiedzą, żepojedziecie tym tropem, i ruszą za wami.Potem, kiedy udacie się naspoczynek przed porannym atakiem, uderzą na was i wyrżną w pień.Saint-Clair odchylił głowę i bacznie przyglądał się tamtemu.- Skąd o tym wszystkim wiesz?Hassan wzruszył ramionami i eleganckim ruchem pochylił głowę.- Mam wśród nich informatorów.Rozmawiałem z dwoma z nich,z jednym zeszłej nocy, a z drugim dziś rano.Wiedziałem, że będziecietędy przejeżdżać, chociaż dopóki nie ujrzałem twojej twarzy, nie mia-łem pojęcia, że to ty będziesz dowodził patrolem.- Kiedy widziałeś moją twarz? - Saint-Clair nie próbował ukryćrodzącego się gniewu.Hassan znów wzruszył ramionami [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • drakonia.opx.pl
  • Linki